Mówię i słucham, słucham i mówię – i tak non stop od tylu miesięcy. Nie mam czasu pisać z namysłem o tych spotkaniach, choć ciekawe. Piszę więc pospiesznie, na szybko, żeby nie przepadło.
W ubiegłych tygodniach kolejna seria spotkań – w Komisji Europejskiej, w Sopocie z prezydentami miast, w międzyczasie z wielkimi organizacjami humanitarnymi, kancelarią premiera i zagranicznym arcybiskupem i marszałkinią parlamentu. No i standard codzienności – uchodźcy, aktywiści i media, Polacy, którzy mają w domach uchodźców.
Często rozmawiam z ludźmi, którzy nie rozmawiają ze sobą wzajemnie. Często wydaje mi się, że mówię rzeczy oczywiste i proste – a one budzą zdziwienie. Wtedy ja się dziwię. Nie odróżniam, co dla kogo jest odkrywcze, więc wybaczcie, jeśli tym razem nie jest. Piszę mimo to. Może to, że piszę, uruchomi jakieś lawiny, jakieś myśli i przyniesie zmianę. Potrzebna jest lawina zmian.
Gadki w Brukseli
Na dwóch kolejnych spotkaniach w Europie proszą mnie, żebym mówiła pozytywnie. Ma być o sukcesach. Dobre praktyki – takie zamówienie. Jest popyt na dwie narracje: po pierwsze, Ukraińcy to bohaterskie ofiary, dzielnie mierzące się z rzeczywistością. Po drugie: Europa sobie poradziła z kryzysem.
Zawodzę na całej linii. Bo co ja mam do powiedzenia? Mokre oczy ludzi, którzy mają w domach uchodźców – i już nie mogą na nich patrzeć. Ktoś wyjeżdża na parę dni, żeby choć chwilę nie gościć. “Miała być na parę dni, miała jechać do Berlina, teraz mówi, że jej tu dobrze, że nigdzie nie jedzie”, mówi matka. Ona, mąż i dziecko potrzebują psychologa – obcy ludzie w domu od czterech miesięcy bez perspektywy, że to się szybko skończy. Szlachetna ta matka. Nie wyrzuci przecież Ukrainki za drzwi. Marzy, żeby ta sama sobie poszła. I wie, że nie pójdzie, nie teraz – bo gdzie?
Inna kobieta – “jej uchodźczyni” znalazła pracę w innym mieście, wyjeżdża. Zostawia na miejscu matkę staruszkę i autystyczną córkę. Dla nich w nowym miejscu nie ma miejsca. Na ile? Kto wie? Szukamy rozwiązań, po omacku, po znajomych. Bo na poziomie państwa tych problemów się nie rozwiązuje, ciągle nie powstaje system. Wszystko się dzieje za wolno.
Tu i ówdzie uchodźcy i Polacy się zaprzyjaźnili. Tu i ówdzie gotują na zmianę i bawią sobie dzieci. Ktoś przyjął kilka rodzin i od razu stworzył regulamin domu. Tak, to też obserwuję: Polacy są nieprawdopodobnie wręcz gościnni i cierpliwi. Klasa, jakość, profesjonalizm, zaangażowanie i dzielność wielu osób z Ukrainy, także moich własnych współpracowniczek i współpracowników są imponujące – widzę to i bardzo doceniam.
Ale to wszystko, co się dzieje – to nie jest radosna sielanka, jakiej by chcieli w Brukseli. Nie jest tak, że dyrektywa o ochronie czasowej rozwiązała wszystkie problemy.
Są kobiety, które seksem płacą czynsz i nawet się zbytnio nie dziwią. Są dzieci, które noce spędzają same w domu, bo mama zarabia na ulicy. Są młode dzieciaki, które włóczą się wieczorami po miastach i piją – są śliczne dziewczyny, które ktoś półprzytomne zgarnia do domu, a po drodze zaprasza kolegów. Są matki, które zabierają dzieciaki na Ukrainę, bo Polska jest dla nich nie do zniesienia i nie chcą ulicy dla swoich córek.
Są Polacy, którzy z dnia na dzień wyrzucają ludzi na bruk – są nawet, usłyszałam nawet niedawno, tacy harcerze. Są Polacy, dla których Ukraińcy się stają bezpłatną służbą domową albo siłą roboczą w polu. Są tacy, którzy są wściekli, gdy widzą pomoc dla Ukraińców – bo sami od dekad o pomoc nie mogą się doprosić – na przykład rodzice dorosłych niepełnosprawnych dzieci. Ci rodzice pomagają ukraińskim rodzicom – ale mają jednocześnie poczucie niesprawiedliwości i krzywdy. Czują gorycz, beznadzieję i złość.
Ważny niemiecki polityk mówi, że podziwia polski rząd. Za to, że pozwala ludziom na oddolny system humanitarnej pomocy. Myślę sobie najpierw, że kpi. Że wytrawny z niego dyplomata i tak inteligentnie daje rządowi prztyczka. Ale nie – serio docenia to, że polskie społeczeństwo zdolne jest do tak daleko posuniętej samodzielności – a rząd daje na to przestrzeń.
W Niemczech ponoć ludzie czekają na wytyczne z góry. Nie mają (ponoć) tyle inicjatywy. Moim zdaniem Polacy są przez brak systemu nadużywani. Brak porządku na polskiej górze sprawia, że zwykli ludzie w Polsce noszą ciężary ponad siły. Cokolwiek tu mamy – to nie jest systemowa odpowiedź. Nie jest dobrze. Nie widzę wielkiego placu budowy rozwiązań. Dlaczego one nie powstają?
W Sopocie
Ciężko mi słuchać polityków. Z dobrej strony, ze złej strony, „z tej”, „z tamtej”, z prawej, z lewej, nie mam cierpliwości słuchać, kto jest jaki i dlaczego ktoś czegoś nie może. Dorośli mężczyźni, którzy nie potrafią rozmawiać – nawet, gdy wojna, nawet, gdy ryzyka, ważne, najważniejsze jest – kto za rok wygra wybory.
(tak, wiem, tak, ważne, kto rządzi. Trzymam się jednak konceptu że nie ważne kto, ważne – jak. Ta dobra jakość jest potrzebna natychmiast. Pracowałam z migrantami przez kilka już rządów. Obecny jest wyjątkowy pod wieloma względami, ale nie jest tak, że zmiana rządu to istota moich potrzeb. Tu się różnię od polityków, dla których ten tok myślenia jest trudny do przyjęcia. Potrzebuję zmiany sposobu zawiadywania tym państwem, gruntownie, a nie zmiany warty).
Rządowe i opozycyjne, prawicowe i lewicowe osoby same nie wiedzą, że często mówią to samo. Intelektualiści, politycy, pozarządowcy, samorządowcy i dzieci szkolne – często mają takie same przemyślenia. Agendy spotkań nie różnią się zbytnio. Mieszkania, rynek pracy, relacje między ludźmi, cyberbezpieczeństwo i rosyjskie próby skłócenia społeczeństwa – to czołowe tematy (dzieci mówią dodatkowo o flamastrach, które przecież powinny być dla wszystkich dzieci). Brak zasobów w kluczowych dziedzinach usług dla ludności: edukacji, ochrony zdrowia, pomocy społecznej – o tym ludzie rozmawiają. Każdy w swoim gronie.
Po niemal pięciu miesiącach wojny zdarza się już, i to zmiana na lepsze, że rozmawia się w parach: rząd z samorządem, rząd i NGO, NGO i samorząd. Akademia dobija się, żeby ją usłyszeć i już czasem się udaje. Aktorem do rozmawiania jest biznes. Ale to ciągle nie to, co potrzebne: uczciwa współpraca ludzi różnych branż, synergia, wymiana wiedzy. Nie umiem, póki co, tego sprawić. Może naiwnie myślę, że mogę. Ja-nikt. Ale to właśnie mnie interesuje najbardziej, od miesięcy.
W sprawach dialogu ciągle raczkujemy. I jeszcze ta potrzeba namaszczania. Biskupi namaszczeni, wiadomo. Politycy namaszczeni – wygrali w wyborach. Tylko organizacje ciągle muszą udowadniać, że myślą, rozumują, coś wiedzą. Potrzebny pomysł na to, jak skutecznie namaścić pozarządówkę. Żeby w Polsce wreszcie rozmawiano z nami, jak z równymi – przedstawicielami innego punktu widzenia na ten sam świat. Moja organizacja wspiera miesięcznie jakieś 2 tysiące osób. 60 moich pracowników dzień w dzień własnymi uszami słyszy, co się dzieje w terenie. Kiedy ta perspektywa stanie się ważna?
Kto jest kim – a kim ja?
Kiedy opowiadam samorządowcom o swoim doświadczeniu ostatnich miesięcy, czuję się niezręcznie. Kombinuję, jak nazwać to, co się u mnie dzieje, żeby nie zabrzmieć arogancko, jakby mi szajba odbiła. A to dlatego, że mam poczucie sprawstwa, jak nigdy wcześniej. Mam też poczucie, że mówię ludziom takie rzeczy, które muszą być powiedziane, prosto z mostu. Nie chodzi o to, że więcej wiem (wiem, ile nie wiem). Mam raczej poczucie, że są moim udziałem nietuzinkowe możliwości – spotykam osoby, z którymi nigdy dotąd nie dane mi było rozmawiać. Szajba dotyczy zatem wątpliwości – co z moich doświadczeń ma szansę przełożyć się na zmianę w rzeczywistości. Wszystko dzieje się tak szybko, nie nadążam orientować się, gdzie faktycznie mam wpływ, a gdzie mi się tylko wydaje.
Mój świat przeniósł się do innej galaktyki – pędzę, nic nie jest takie samo. Niecierpliwię się, gdy ci, którzy mają władzę, na różnych poziomach, zdają się tego nie dostrzegać.
Co widzę, w szale, na przykład:
– Sprawstwo jest gdzie indziej. To jest to, co dziwi niemieckiego polityka, i sporo innych polityków na świecie – w Ukrainie wybuchła wojna, a w Polsce uchodźcom pomogli przede wszystkim zwykli ludzie. Zdolność rozwiązywania wielu problemów i zaspokajania potrzeb nie leży w rządzie, a w ludziach. Ludzie mogą więcej, niżby ktokolwiek pomyślał. Drugi w szybkości działania jest biznes. Ciekawe, kto potrafi z tego wyciągnąć wnioski i zmienić ten kraj. Może mamy też siłę zmienić sposób podejmowania decyzji tak, żeby nam wszystkim struktury państwa, które mamy, lepiej służyły? Może trzeba się na nowo przyjrzeć koncepcji pomocniczości państwa? Nie znam się na polityce ani na rządzeniu – ciekawi mnie, po co ma być ludziom państwo, które się nie przydaje tam, gdzie potrzebujemy?
– W Polsce pojawiły się nagle dodatkowe pieniądze. Organizacje (niektóre, z reguły w dużych miastach) zaczęły móc samodzielnie rozwiązywać spore społeczne problemy. Nie jest tak, że mogą stawiać osiedla – ale nie muszą żebrać w samorządzie o dotacje, żeby zapłacić czynsz i mogą dość swobodnie decydować, co robią. Mają więcej pieniędzy, niż potrzebują, więcej, niż są w stanie wykorzystać – i tak będzie przez następny rok. Oprócz aspektu finansowego – organizacje po prostu działają, szybciej, sprawniej i inaczej, niż rząd i samorząd. Uczą się z szaloną prędkością i zdobywają doświadczenia, którymi już interesuje się cały świat (jednocześnie, nowa prędkość galaktyczna nie jest wcale doświadczeniem całego sektora – dla wielu organizacji to, co piszę, to bzdura i abstrakcja). Głupio nie widzieć w tym zasobu – tym bardziej, że jest ulotny. Bardzo głupio nie wiedzieć, ile jest tych pieniędzy ani skąd przybywają – a nie widzę, żeby to kogoś bardzo interesowało (mówimy o ponad 2,5 mld dolarów od lutego tego roku przywiezionych do Polski przez ONZ i duże organizacje humanitarne – a nie jest to na pewno pełna kwota).
– Za rok-półtora, może dwa, fala pieniędzy się skończy. Gdzieś wybuchnie inny kryzys, odsunie uwagę świata i światowych pieniędzy od naszego skrawka. Usiłuję przekonać rząd i samorządy, że ten rok-półtora to czas na wzmocnienie NGO tak, żeby pozostały wartościowym zasobem na czas, który nastąpi potem. Teraz jest też czas na to, żeby ze światowej fontanny pieniędzy zaczerpnąć na to, co za moment będzie nam bardzo potrzebne: wykształcone kadry, sprawny system zdrowia, sprawny system edukacji, działający system wsparcia osób w kryzysie (bezdomności, przemocy), zasoby mieszkaniowe dla osób starszych, dla osób z niepełnosprawnościami, ale też zdolność ludzi do współdziałania. Za chwilę będzie też potrzebne rozmawianie o tożsamości. O tym, czym w nowych realiach jest Polska. Do takiej rozmowy NGO też dobrze się nadają.
I teraz tak: rząd i samorząd mogą łatwo przeczekać ten czas. Dać NGO nacieszyć się rozmachem, a potem oglądać, jak tracą zasoby, ludzi i sprawstwo i z powrotem schodzą na żebry. To się będzie działo w 2023-24 roku. Mogą nawet pomóc im dogorywać. Tylko po co? Pytanie też, czy ludzie, którzy doświadczą swobody i możliwości realizowania swoich celów będą zainteresowani powrotem na żebry?
– Zmiana jest możliwa. Ludzie są zdolni do zmiany. To jest moja lekcja z tej wojny – jest możliwe wywrócenie spraw do góry nogami. Są możliwe kroki milowe i istnieje prędkość światła. Rzeczy niewyobrażalne dzieją się na naszych oczach, dlatego jest czas na to, żeby sobie odważniej wyobrażać – nazywać, jaki świat jest nam potrzebny i wprowadzać zmiany, jakich chcemy. Jest czas rewizji zasad. Ania Dąbrowska z Homo Faber mówi o tym, że praca Lublina to teraz prototypowanie – tworzenie nowych rozwiązań na nowe problemy. Jak to jest, że w NGO to jest możliwe, a nie jest możliwe w samorządzie czy rządzie? Potrzebna jest nam gruntowna zmiana, innowacyjne państwo, prototypowanie państwa. Potrzebujemy wyobrażać sobie rzeczy w skali, jakiej dotąd nie było. Jeśli rząd albo samorząd mi mówi, że coś ważnego jest niemożliwe – to słyszę, że im się nie chce. Ale nas nie stać na to, żeby się nie chciało.
– W gronach podejmujących decyzje w naszym kraju jest za dużo mężczyzn.
– Narzędziem do porozumienia jest rozmowa. Ależ banał. Ależ trudne. Nie umiemy w te klocki. Witam się z prezydentami miast, trzecia, czwarta osoba ściska mi rękę i nie patrzy w oczy, leci dalej, ściskać kolejne ręce. No nie. Stop. To nie interesuje mnie w ogóle – NGO jako dekoracja, ja nie bardzo nadaję się na dekorację. Interesuje mnie wyłącznie rozmowa dobrej jakości. Szczerość. Gra w otwarte karty. Uczciwa wymiana perspektyw. Uważność. Gadki-szmatki nie są na dziś. Okrągłe zdania na konferencjach – nie. Celowo mówię nieokrągłe rzeczy, nieokrągłymi zdaniami. Protekcjonalizm – nie. „Interesują mnie wszystkie inicjatywy pozarządowe, które wyręczają samorząd” – usłyszałam od prezydenta dużego miasta. Panie, z czym do ludzi? Ja jestem dorosła dziewczynka. Mnie wyręczanie nikogo w ogóle nie interesuje. Ja chcę wspólnie tworzyć synergię i system.
Kruchość
Wielu ludziom się wydaje, że uchodźcy w Polsce okrzepli – to już pięć miesięcy. Otrzeźwia mnie mądra koleżanka z pracy, która kupiła ostatnio różową spódnicę. Dowiaduję się, że czeka na walizkę z domu, to jeszcze potrwa. Przyjechała z plecakiem: bielizna, dwie pary dżinsów, kurtka, sweter, przecież był luty. Odkąd zaczęła u nas pracę, ani razu nie pomyślałam, gdzie mieszka, że musi kupić wszystkie ubrania od początku – wstyd mi za siebie i dziwię się, jak mogłam o tym nie pomyśleć. Zatrudniłam przez ostatnie miesiące ponad 25 osób z Ukrainy. Zaoferowałam pracę, ale nie pomyślałam ani razu, że tam, gdzie mieszkają (gdzie?), mają tylko torbę ubrań. Że co dzień przychodzą do pracy nie od siebie z domu. Z jakiegoś miejsca, gdzie przytulili się kątem, zaczepili, przysiedli. Wiem to i nie wiem jednocześnie. Jak to różowe spódnice otwierają oczy.
Za mało się mówi o tym, ile nas wszystkich emocjonalnie kosztuje ta wojna. O tym, że ludzie tracą bliskich, o tym, że wiele osób jest tu ciągle z jedną torbą dobytku, o tym, że przecież śledzą codziennie losy swoich bliskich. Słyszę złość na kobiety, które nie szukają w Polsce pracy, tylko opiekują się dziećmi, a utrzymuje je mąż, który jest na froncie. Dwupokojowe mieszkanie w Warszawie na wynajem potrafi kosztować 5 tysięcy złotych. Nie zarobisz tyle na pół etatu nie znając języka – gdy masz dzieci na utrzymaniu. Gościnność, życzliwość – to wcale nie są doświadczenia wszystkich uchodźców, choć tak to sobie w głowie malujemy. Dla wielu uchodźców pobyt w Polski ma bardzo gorzki smak.
Słyszę, że do kobiet dołączają mężowie. Rozmawiamy o tym, że kobiety pytają o antykoncepcję, która jest trudniej dostępna. Rozmawiamy o tym, że mężczyźni z Ukrainy nie witani są z radością – oczekuje się od nich, że będą na froncie. Nie zawsze cieszą się żony. Dla niektórych ta wojna i rozłąka – to ulga. Tymczasem w połowie polskich powiatów nie ma ośrodków interwencji kryzysowej (raport NIK z ubiegłego roku). Ludzie tam nie mają dokąd pójść, jeśli dzieje się krzywda – nawet jeśli się zgłoszą na policję, to co policja z nimi zrobi? Odwiezie do domu.
Rozmawiam z przyjaciółmi. Goszczą uchodźców, ale bardzo już tęsknią do tego, żeby “pochodzić po własnym domu w gaciach”.
„Oni się muszą nauczyć z nami żyć”, tak mi mówi ukraińska uchodźczyni, tłumacząc rosnący niepokój i zniecierpliwienie Polaków. Pracuje w szkole, pomaga dzieciom, głównie ocierając łzy i przytulając. Patrzy na Polaków z mieszaniną wdzięczności, wyrozumiałości i rodzajem współczucia. Nie jest łatwo być uchodźcą, to oczywiste. Ale nie jest łatwo mieć tylu gości w domu. I ona to rozumie. Patrzy z troską, jak Polacy starają się być dobrymi ludźmi.
***
Muszę bardzo szybko się uczyć, wszystkiego, nie mam czasu na nic innego. Pilnie potrzebuję mądrych ludzi do douczania mnie. Zaprzyjaźnionym naukowcom jestem bardzo wdzięczna za pomoc w tej sprawie, podobnie jak części międzynarodowego środowiska, które przychodzi i mówi, co wie. Nic nie przyjmuję – ale wszystko przetwarzam, filtruję przez nowe doświadczenie, które każe rewidować i dostosowywać starą wiedzę do nowych realiów.
Ojciec polskiej pozarządówki Kuba Wygnański mówi ostatnio często o rezyliencji społeczeństw, odporności na katastrofy i nowe wyzwania. To prowadzi moje myśli do Japonii – gdzie budują wieżowce odporne na trzęsienia ziemi i tsunami. Na przykład ktoś oblicza objętość fali tsunami – następnie system odpływu wody w mieście konstruuje się tak, by pomieściła wodę z fali. Strategia japońska, w ogóle strategie budowania budynków odpornych mają trzy kluczowe elementy: zidentyfikować, co się będzie działo; ustalić wpływ tego czegoś na budynek, zrozumieć sieć zależności; zbudować odporny system (dlatego wieżowce na terenach, gdzie występują trzęsienia ziemi mają na pięćdziesiątym czy sześćdziesiątym piętrze ogromne kilkusettonowe kule, które balansując wyrównują punkt ciężkości drżącego budynku. Baseny z wodą też ponoć działają w tym celu).
Nie zachodzą w Polsce te procesy. Nie ma rozmowy o skutkach wojny i wpływie migracji z Ukrainy na polskie społeczeństwo – no bo rozmowa o tym, że nie ma mieszkań i szkół to jest za mało. Potrzebujemy wnikliwej, wyrafinowanej rozmowy – nie ma jej.
Nie mówiąc nawet o budowaniu kul i basenów – nie budujemy odpowiedzi na to, co się dzieje. Póki co, nie budujemy zbyt wiele. Latamy w amoku wywijając rękoma i lamentując.
Tymczasem potrzebne są konkretne odpowiedzi i narzędzia: mieszkania chronione, mieszkania tymczasowe, opróżnienie części tymczasowych miejsc noclegowych przed jesienią i zimą – bo będą potrzebne dla nowych osób. Potrzebujemy dużo dobrze opłacanych pracowników socjalnych i nauczycieli (jest deficyt obu grup). Wszystkich trzeba uczyć języków obcych. Trzeba wzmocnić rynek pracy i zabezpieczyć go przed nadużyciami. Trzeba wzmocnić lokalne społeczności i nauczyć je współdziałania. Potrzebne jest uzdrowienie ochrony zdrowia i funkcjonujący system wsparcia dla osób chorych i z niepełnosprawnościami. Policja potrzebuje serio traktować przemoc z nienawiści.
Jak w obszarach zajętych trzęsieniami ziemi potrzebne jest badanie sieci powiązań, zależności, relacji – kiedy wreszcie zaczniemy o tym mówić? Z każdym, kto ma swój kawałek wiedzy do dodania?
Wszystkie prognozy, jakie słyszę, są trudne. Będzie więcej uchodźców, będzie drożej i zimno. Poczucie bezpieczeństwa ludzi dalej spadnie, w większej grupie mieszkańców będziemy konkurować o mniejsze zasoby (miejsca w szkołach to jeden przykład – właśnie słyszę, że w Warszawie 2,5 tys. dzieci nie dostało się do średnich szkół). Dodatkowo będziemy chorować – a system ochrony zdrowia sam niedomaga. Nie będzie węgla, nie będzie wody.
Przydałoby się przestać tracić zasoby na inne rzeczy niż te, które są naprawdę ważne.
Mimo wszystko gratuluję wytrwałości. Oczywiście że jest dużo gorzej niżby być mogło ale też i dużo lepiej. W momencie kryzysu uchodźczego w Niemczech i Europie Zachodniej mówiono o mocno hipotetycznej możliwości miliona Ukraińców w Polsce i co wtedy? Pamiętam ze padały scenariusze armagedonu tak w warstwie socjalnej jak i międzyludzkiej. Przyjechało blisko 3 miliony. Przetrwaliśmy jakoś choć z definiowaniem owego “jakoś” mamy problemy. Ale chyba realnie lepiej niż ktokolwiek miałby prawo oczekiwać. Pomimo masy patologii które są w zasadzie nie do uniknięcia. Oraz tego że uchodźcy już nie z Ukrainy wciąż mogą być dla Putina i Łukaszenki bronią. O czym nie można zapominać.
Słusznie! Ma Pan rację. Dziękuję za ten komentarz.
Przeczytałem i myślę nad tym wszystkim. Dziękuję.
Dziękuję. Ja po napisaniu też myślę. Ubolewam, że nie można szybko i łatwo zmądrzeć. Tyle by się przydało wiedzieć, żeby dziś mądrze reagować na to, co się dzieje. Pozdrawiam!
Dziękuję przede wszystkim za Pani zaangażowanie. Świetny tekst. Poruszone kwestie o których nikt nie mówi…. System tworzą ludzie. I oby tworzyli go tacy jak Pani, lub siadali z Panią przy okrągłym stole.
Dziękuję bardzo. Zaczynam mieć wrażenie, że chętnych do rozmowy przy okrągłym stole robi się coraz więcej. Oby to przynosiło efekty.