Nie rób niczego, do czego nie jesteś przekonana – to rada na kryzys Greków i Turków, którzy ratowali nas w PFM i mnie osobiście z granic obłędu w grudniu ubiegłego roku. Przed wojną. Po tym, jak Polska ewakuowała 1000 Afgańczyków i po tym, jak ogłosiła strefę objętą stanem wyjątkowym wzdłuż białoruskiej granicy. Wtedy, gdy było już zimno.
Niesamowite, ale nie pamiętam, co ja wtedy robiłam. Czym byłam tak wyczerpana, czym w ogóle zajęta? Wtedy, gdy nie było jeszcze tej wojny?
Nie jeździłam na granicę, do lasu. Nie nosiłam zupy w słoikach ani nie uczyłam się rozpoznawać stadiów hipotermii. Nie brodziłam po bagnach w poszukiwaniu ludzi, którzy umierali w lesie ani nie zdejmowałam z siebie ubrań, żeby kogoś ogrzać – jak ci, których znam, którym buty mogę czyścić. Nie kryłam się przed strażnikami granicznymi, żeby podać komuś wodę, zupę albo kroplówkę. Nie bawiłam się z dziećmi dmuchaną gumową rękawiczką (wiele osób się przyznaje do tego), nie rozcinałam na ludziach zamarzniętych ubrań, żeby można ich było przebrać. A pamiętam swoje zmęczenie do łez. Fizyczną bezsilność i ból całego ciała. Uczucie rozpaczy. Niemożność, żeby wsiąść do samochodu albo wejść na piętro domu.
No więc wtedy, a było to przed wojną, przed Buczą i przed Mariupolem, dostaliśmy rady od ludzi, którzy wcześniej przeszli przez podobne piekło – spotkanie z nieludzką rzeczywistością. Przyjechali do nas z wizytą psychologowie pracujący z uchodźcami w Turcji, Grecji, Włoszech, Bułgarii i Węgrzech. Podzielili się radami – co im pomogło w kryzysie. Teraz ja się nimi dzielę – bo przez ostatnie tygodnie i miesiące były dla mnie ważnym drogowskazem.
Dzisiaj jestem w innym miejscu, niż w grudniu. Nie ma we mnie tamtej bezsilności. Nie wiem, co przede mną, ale na ten moment, na dziś, nie boję się i wiem, co robię. Nie wiem, jakie potwory kryją jeszcze wzburzone fale wokół – wiem, że one tam są. Lepiej wiem, kim jestem. Lepiej wiem, co robię i dlaczego. Wiem też, że moja pewność jest złudna i wiem, że gdy przyjdzie strach, ktoś inny mnie podtrzyma. Nawet wiem, kto pierwszy 😉
Dedykuję te rady bliskim ludziom w innych organizacjach pozarządowych. Tym herosom i heroinom – wyczerpanym do granic możliwości, którzy nie mogą już słuchać, jacy są wyjątkowi i silni. Jeśli rady się komuś przydadzą, świetnie. Jeśli nie – niech to będzie podziękowanie dla przyjaciół Greków i Turków, Węgrów, Bułgarów i Włochów, którzy pół roku temu dali wsparcie mnie.
- Nie rób niczego, do czego nie jesteś przekonana.
Nie rób tego, co Ci się wydaje słabe, wywołuje na twarzy albo w duszy grymas – nawet, gdy chce tego ważna międzynarodowa organizacja albo darczyńca z milionem dolarów. To rada od Greków.
Spełnienie tego punktu kilka razy było trudne. W biegu ostatnich tygodni nie było czasu pomyśleć, czego się chce, do czego się jest, a do czego nie jest przekonanym. Działamy szybko, bardzo szybko, bez wystarczającego czasu do namysłu.
Były jednak momenty, gdy ta rada działała jak migająca czerwona lampka – kilka razy skorzystałam, nawet odrzucając przy okazji jakieś miliony. Kilka razy zignorowałam czerwone lampki i popełniłam błędy, których skutki teraz ponoszę – boleśnie, bo naprawianie błędów zajmuje czas, a jest go mało.
Podążaj za swoim instynktem. Roboty jest huk. Nie zabraknie. Nie będziesz się nudzić, jeśli nie zrobisz tego czegoś, do czego nie masz przekonania. Robienie rzeczy wbrew sobie kosztuje dużo emocji – a tych już na pewno masz dość.
2. „Opłacz zmianę” – rada była węgierska, od bardzo dobrej psychiatry specjalizującej się w pracy z ofiarami tortur.
Przyjrzyj się temu, co minęło i daj temu odejść: sobie samej, z czasu sprzed. Swoim planom i wyobrażeniom, zamiarom. Opłacz to, czego już nie ma – a było dobre, kochane, stanowiło istotę tego, co robiłaś albo tego ważną część. Jesteś kimś innym i inni też stali się innymi. Czas jest inny – „co było, nie wróci”, można by zanucić za Okudżawą, w innych okolicznościach. Przyjmij do wiadomości nową rzeczywistość – to tylko brzmi prosto.
Najbardziej mi brak bliskiego czasu w zespole w pracy. Familiarnej atmosfery, mojej własnej uważności na ludzi, spotkań przy hummusie – nie do utrzymania w grupie, która rozrosła się trzykrotnie – nie nadążam rozmawiać, nie mam kiedy zaprzyjaźniać się z własnymi współpracownikami, brak mi tego bardzo. Jest twórczo i wspaniale, panuje dobra atmosfera – mój zespół jest oszałamiający i zasoby ludzi zapierają dech – ale nie ma czasu na to, co było. Trudno pożegnać się z tym wspomnieniem. Trudno jest nie być szefową małej grupy bliskich sobie ludzi i trochę żal. Tęsknię za samą sobą z wtedy. Ale opłakałam – idę do przodu i dopiero teraz to jest dobra droga.
3. Zarządzaj kryzysem – nie sama!
Podejmuj decyzje, bierz za nie odpowiedzialność – ale nie przejmuj odpowiedzialności za cały świat, Dziel się, współpracuj, szukaj partnerów i partnerek do współdziałania, także współbrania odpowiedzialności.
Obok na kartce z radami mam też napisane – „bądź elastyczna”, ‘bądź spontaniczna”, „pamiętaj, żeby nie stracić z oczu celu, dla którego robisz to wszystko”. Trudne nauczyć się wszystkiego na raz. Trzeba było się uczyć wcześniej – a tak, przynajmniej spontaniczność wychodzi mi sama, bo muszę wszystkiego uczyć się w praniu.
Nigdy w życiu nie uczyłam się tak intensywnie i szybko. Czuję się, jakby mózg mi wszedł na wyższy bieg, jakbym zaczęła myśleć w 3D, zamiast w 2D. Jak kalafior, który rozrasta się, rozszerza, jak wszechświat. Sama siebie zadziwiam. Widzę wokół kawalkadę innych ludzi, którzy przechodzą przez to samo – rozwojowy skok. Jak jestem wdzięczna za tę kawalkadę, że nie jestem tu sama! Słowa klucz w tym punkcie – brać odpowiedzialność. Decydować, i to szybko. Brać na klatę skutki. Iść dalej.
4. Wybieraj
Wybieraj, czego nie będziesz robić. W sytuacji kryzysu pracy jest mnóstwo, nie zrobisz wszystkiego, nie odpowiesz na wszystkie potrzeby – nie ma szans. Nie wybierasz spraw ważniejszych spośród mniej ważnych. Musisz wybrać ważne spośród innych ważnych, które trudno odrzucić, ale po prostu nie ogarniesz ich wszystkich. Skup się. Zakreśl sobie pole Twojego działania. Trzymaj się tego wyboru i pamiętaj, skąd się wziął.
Trudne to jest. Ma się chęć podejmować kolejne działania, kolejne i jeszcze inne. Im więcej robisz, tym więcej potrzeb dostrzegasz, tym więcej pomysłów, co jeszcze możesz, co jeszcze potrzebne. Łatwo chcieć robić wszystko, szczególnie, że w kryzysie (przynajmniej na początku) barierą nie są pieniądze – gdy są ręce do pracy, pieniądze się znajdą. Ale wtedy człowiek staje się rozbiegany i nieskuteczny, natłok zadań wymyka się z rąk. Ma też poczucie, że cały świat od niego zależy – ryzykuje, że stanie się albo arogancki albo szalony. W świecie pomocy humanitarnej, zdążyłam się zorientować, występują oba te typy.
Bardzo trudno powiedzieć „nie” ważnym sprawom. Szczególnie, gdy nie widać na horyzoncie kogoś, kto by się nimi zajął. Bardzo trudno, bo znajdzie się za to ktoś, kto nam powie, że powinniśmy, „musimy” robić jeszcze to czy owo, że „kto, jak nie my”, że jesteśmy tacy wspaniali i wyjątkowi. Podziw zobowiązuje i uzależnia, ale łatwo zmienia się w smycz, która ciągnie człowieka nie tam, gdzie się chce być. Mów „nie”, po przemyśleniu, gdy tak uważasz. Nie ma nic wspaniałego w przemocy wobec samej siebie. Nawet gdy ktoś inny ma wielką potrzebę widzieć w Tobie heroskę – i ma świetny pomysł na to, co masz robić i jak masz żyć.
5. Świętuj i doceniaj
Serio. Dali nam taką radę na kryzys. Razem z inną, żeby pracować osiem godzin dziennie i zadbać o czas wolny. Do tej pory to brzmi trochę abstrakcyjnie dla mnie, ale taka była rada.
Świętuj sukcesy: koniec zadania, uratowanego człowieka z lasu i bezpieczne mieszkanie znalezione dla kogoś. Celebruj osiągnięcia. Samą siebie świętuj i to, że jesteś – no i pilnuj, żeby istnieć poza pracą. Oddziel czas prywatny, pilnuj równowagi praca-dom. Stwórz sobie małe codzienne rytuały, które dają przyjemność i radość. Doceniaj – swoją pracę i pracę innych.
Trudne bardzo. Przeznaczyć czas na zespół i wspólne lody, a nie na oczekiwania darczyńców (słuszne przecież i mają prawo wiedzieć, co się stało z ich pieniędzmi). Przeznaczyć czas na własne dziecko – nawet, gdy dziś trzy warsztaty i dwa zebrania, a do zapłacenia sto rachunków. Nie pozwól, żeby dużo trudnej pracy zmieniło się w kierat – bez Twojej determinacji i świadomych decyzji tak się stanie. Spotykam regularnie ludzi pracujących naście godzin na dobę od czterech miesięcy, albo i dłużej, którzy mówią o tym z dumą. Szlag Was trafi kochani, jeśli nie zwolnicie i nie, nie jesteście ciągle na studiach, gdzie się śpi dwie godziny na dobę i daje radę. Ciężar emocjonalny wojny jest nieporównywalny do żadnych studiów.
Wielkie, niewiarygodne szczęście, że mamy w Fundacji gruzińską krew. Ona to umie – zadziwia mnie za każdym razem, ale umie to po prostu i dba, żeby świętowanie było. Chwała Ci!
6. Rozmawiaj. Buduj koalicje.
Nie zapomnij rozmawiać z ludźmi. Dbaj o jasność i przepływ wiedzy. Przeznacz na to zasoby i czas.
Trudne, bo pieniądze spływają na konkretną robotę, nie takie frykasy. A bez tego się nie da. Potrzebny jest czas na kontakt i rozmowę, wymianę myśli, czas na wspólne podejmowanie decyzji – szybko, ale razem. Rozmawiaj z ludźmi regularnie. Słuchaj, nie tylko mów. Oddaję tu hołd Konsorcjum Migracyjnemu, zespołowi mojej Fundacji, różnym ludziom, którzy są wokół mnie i pracujemy razem – dziękuję ogromnie. Bez Was życie by było nie do zniesienia.
7. Pamiętaj, że masz ograniczenia.
Niby wiadomo. Niby nikt nie może pracować non-stop. Niby nie mogę wszystkiego. Ale w praktyce – kto wie?
Robię rzeczy, które pół roku temu byłyby niewyobrażalne. Przekraczam siebie, na wielu płaszczyznach. Warto pamiętać, że to przekraczanie ma jednak limity. Moje emocje, mój mózg (choć kalafior i 3D), także intelekt i zdolność uczenia się nie są z gumy. Gdy dochodzę do ściany, gdy o 19:00 w pracy przestaję rozumieć, co się do mnie mówi – to nie mój defekt – to moja natura. Tak działa człowiek. To jest oczywiste, tak samo jak to, że mam dwoje, a nie troje oczu.
Robiąc codziennie rzeczy bez precedensu, podejmując nowe dla siebie decyzje, rozwiązując nowe problemy trudno przytrzymać się trzeźwej oceny: co jestem w stanie zrobić, czego nie jestem. Co wiem, a czego nie wiem. Czego nie rozumiem. Czego nie ogarniam – trudne to, bo sytuacja wyzwala nowe pokłady zasobów, które nie wiadomo, gdzie sięgają i sama nie wiem, do czego jestem zdolna. Łatwo uznać, że się może wszystko, łatwo chcieć od siebie niemożliwego – i zgłupieć. Staram się tego uniknąć.
8. Przeznacz na siebie czas.
Znajdź czas na siebie indywidualnie i dla swojego zespołu. Przeznacz czas na myślenie – serio. I sobie i innym zapewnij superwizję. W sytuacji kryzysu bardzo łatwo rzucić się na oślep w zadania – spokojnie popłyniesz. Znajdzie Cię robota i ockniesz się za parę lat.
„Kryzysy nawet gdy się kończą, zostawiają pogorzelisko, masę spraw do załatwienia i problemów do rozwiązania. Szkoda by było, gdyby ten nadmiar Was wypalił”, to rada z Turcji.
Gdy przyjdzie wypalenie – będzie Ci już wszystko jedno kto cierpi i dlaczego. Będziesz patrzeć na głodne dziecko i nie czuć nic. Zacznie Cię złościć i wojna i uchodźcy, irytować czyjaś bezradność albo słabość. Zaczniesz chorować. Jako pomagaczka – popsujesz się.
Jeśli więc się cenisz i to, co robisz, jest dla Ciebie ważne – pilnuj się i pilnuj swoich bliskich. Masz granice, tak jak każdy. Przyjrzyj im się, zadbaj o siebie i zrób dla siebie coś miłego. Codziennie.
P.S. Mak na zdjęciu, bo jest piękny. Moja fota.