Planeta Gai, moja i Twoja.

Doświadczyłam w życiu 50 stopni Celsjusza. Uczucie jest takie, jakby człowiek stał pod monstrualną suszarką – powietrze aż parzy, wysusza gałki oczne i stopy. Wysycha jama ustna i nos, także palce i paznokcie. Parę minut – i pędzisz do klimatyzowanego samochodu. Pijesz i czujesz, że masz komórki, czujesz, jak woda wypełnia je jak życie. Mam to doświadczenie z północnej Etiopii (na zdjęciu w Danakil, zanim na skutek walk przestał być dostępny i bezpieczny) – gdzie ludzie żyją tylko dzięki temu, że regularnie dostarczana jest w baniakach woda. Gdy woda nie dojedzie – umrą. Albo będą musieli się przenieść.

Kiedy słucham Gai Vince, świetnej dziennikarki i ekspertki zajmującej się zmianami klimatu, trafia więc do mojej wyobraźni. 

Wiem, że ma rację, gdy mówi, że mapa świata się zmienia i zamiast o granicach państw, trzeba zacząć myśleć o izotermach, granicach geograficznych i strefach klimatycznych. Wiem, bo przekonuje mnie jej argumentacja („z fizyką nie ma co dyskutować”) i po prostu patrzę, co się dzieje na świecie.

Mam też przed oczami tegoroczne wakacje we Francji. Wyschnięte koryta rzek, suche siano dostarczane krowom na wysuszone pastwisko, zakaz podlewania ogrodów. Zakaz palenia ognisk z powodu suszy uprzykrza mi życie w moim własnym ogrodzie. Widziałam też dwukrotnie lodowce w Alpach – w odstępie 20 lat skrócone o dobre dwa kilometry. 

Myślę o koledze, Adnanie z Pakistanu – na parę tygodni straciliśmy ostatnio kontakt, 1/3 jego kraju jest pod wodą, wysiedlony milion mieszkańców, 33 miliony dotknięte skutkami powodzi. Zatopienie trzeciej części kraju to zresztą regularne doświadczenie Bangladeszu. W zaabsorbowanej Ukrainą Polsce o Pakistanie ani Bangladeszu się nie myśli – ale zapewne jakaś część ludzi, którym ostatnia powódź zrujnowała całe życie, jest już w drodze.

Gaja dodaje do moich ogólnych obserwacji konkrety. Cztery razy więcej ludzi już teraz migruje z powodu katastrof klimatycznych – niż z powodu konfliktów zbrojnych. Najpoważniejsze skutki zmian klimatycznych odczuwają kraje słabiej rozwinięte, ale za to gęsto zaludnione. W ciągu najbliższych trzydziestu lat miliard ludzi będzie musiało zmienić miejsce zamieszkania – bo ich miejsce przestanie istnieć albo przestanie być zdatne do życia.

– W Indiach ludzie mieszkają w betonowych domach krytych blachą, temperatura we wnętrzu jest jeszcze kilka stopni wyższa, niż na zewnątrz – mówi Gaja. – wkrótce to będą warunki nie nadające się do życia. I nie, nie da się do nich przyzwyczaić. Ciało ludzkie nie jest do tego zdolne.

To ciekawe, że w Wiedniu, gdzie słucham Gai na międzynarodowej konferencji, jej wypowiedź budzi także u części słuchaczy-polityków niesmak, niechęć i złość. Wielu jej nie słucha, nie chce słuchać – zarzucają Gai, że straszy, że sieje panikę. 

Opowiadając o zmianach klimatu Gaja mówi też o tym, co będzie – albo, co może się wydarzyć.

Otóż, migracja ludności może pomóc gatunkowi ludzkiemu przetrwać. Dla tej dziewczyny, autorki o międzynarodowej już sławie, migracja to wyjście z sytuacji, rozwiązanie – nie problem. Mówi i myśli planetarną perspektywą. Apeluje o całkiem nowy sposób myślenia o świecie – w skali planetarnej właśnie, pozbawionej partykularnych narodowych interesów, nastawionej na globalną współpracę, myślenie kategoriami rodziny ludzkiej. Gatunku.

Gdy jej słucham na tej konferencji, a po niej – wystąpień polityków, widzę, że dużo jeszcze grochu o ścianę minie, zanim zostanie usłyszana przez tych, którzy mają wpływ na rzeczywistość. Ona o globalnej perspektywie. Politycy o ochronie granic i polityce dobrowolnych i niedobrowolnych powrotów – odsyłania migrantów do krajów pochodzenia. Ona o nowym kształcie świata. Oni o potrzebie współpracy służb granicznych. Ona o gatunku, oni o ludziach legalnych i nielegalnych. Ona o łączeniu, oni o dzieleniu.

Nie wiem, jak ona to robi, że myśli o przyszłości pozytywnie.

Dzieci ma. I mówi, że woli, aby jej dzieci żyły w zróżnicowanych miastach, nawet przepełnionych, nawet z problemami, niż żeby szły do wojska i uczyły się zabijać.

Politycy też mają dzieci. No ale mają też wybory. Za rok, za dwa lata, trzy. Nie mam optymizmu Gai w tej sprawie – nie wiem, czy politycy zdolni są wykrzesać z siebie nową jakość myślenia. Nie „lekko poprawioną”, nową w sposób totalny. Trzeba wymyślić ten świat na nowo. W dodatku – trzeba to zrobić szybko. Już teraz, dziś. Za trzydzieści lat świat będzie całkiem inny, teraz trzeba się na to przygotować.

Opowieść Gai jest planetarna, mnie interesuje też lokalny kontekst. Co się będzie działo w Polsce? Kilka rzeczy jest do przewidzenia, mniej więcej (na chwilę odsuwając na bok temat wojny, w której sąsiedztwie żyjemy i z nią związanej niepewności). Polska ma dostęp do morza i leży w strefie klimatu umiarkowanego. Ma spory teren depresyjny, góry i wyżyny. Wiadomo, gdzie będą problemy: na Żuławach (będą zalane), tam, gdzie brak wody (Łódzkie, Radom przychodzą mi do głowy), na pogórzu zapewne będą powodzie. Podniesie się poziom morza, zmieni się linia brzegowa, spadnie ostatecznie do morza Trzęsacz, zniknie wielka plaża w Karwi. Zasadniczo Polska będzie jednak należała do terenów zdatnych do zamieszkania. Bardziej niż Etiopia, Pakistan czy Indie. Bardziej niż wyspy, które znikną z powierzchni ziemi, bardziej niż Bangladesz, w którym nasilenie się powodzi sprawi, że mieszkanie tam będzie niemożliwe (między jedną a drugą powodzią nie zdążysz odbudować domu ani zasadzić i zebrać plonów). 

Zapewne więc przybędą do Polski ludzie z rejonów, gdzie mieszkać się nie da. Tych ludzi nie będzie gdzie odesłać, w każdym razie – nie do krajów pochodzenia.

W tej sprawie są wiadomości dobre i złe.

Najpierw złe, czy może raczej trudne: 

  1. Zanim nastąpią dalsze zmiany klimatu trzeba pożegnać się z ideą jednorodnej Polski narodowej. To se ne vrati. Po przyjęciu ponad czterech milionów osób z Ukrainy, które uciekły od wojny, sytuacja nigdy już nie wróci do poprzedniego stanu. Więcej – migrantów będzie przybywało, będą mieli różne kolory skóry. Wszyscy, którzy tęsknią do tego, co im się wydaje, że było, niech już wyprawią pogrzeb mrzonkom i przeżyją żałobę. 
  2. Globalnie będzie ciaśniej. Więcej ludzi będzie potrzebowało przeżyć na mniejszym zdatnym do zamieszkania obszarze i, póki co, przy tych samych zasobach. Będzie mniej miejsca, mniej wody, mniej gazu i mniej prądu. Trzeba się będzie posunąć na tej ławce, na której siedzimy. Trzeba się będzie dogadywać z innymi.
  3. Wielu ludziom to się nie będzie podobało. Mamy słabo wykształcone społeczeństwo i nikt nie zajmuje się systemowo edukacją globalną. Polacy nie będą więc rozumieli, co się dzieje i dlaczego. To będzie rodziło frustrację, poczucie krzywdy i złość. Jest więc wyzwanie w postaci budowania przyzwoitej jakości relacji między ludźmi. Nie mamy liderów opinii, polityków, autorytetów, którzy rozumieją, co się dzieje i mają odwagę i gotowość, aby o tym mówić – w każdym razie jest ich zbyt mało. To wyzwanie jest moim zdaniem najtrudniejsze.

Są też aspekty pozytywne:

  1. Więcej ludzi, mądrze zarządzanych, to kapitał dla gospodarki i możliwość rozwoju. Przyjęcie nowych mieszkańców i włączenie ich w lokalne społeczności może przynieść ożywienie ekonomiczne i w rezultacie poprawić jakość życia. Położenie geograficzne Polski jest dla nas, przynajmniej może być, korzystne.
  2. Polska się wyludnia i Polaków jest coraz mniej. Napływ nowych mieszkańców ożywi miasta i wsie, będzie zastrzykiem demograficznym, który np. utrzyma przy życiu szkoły albo pomoże zapewnić opiekę starzejącej się populacji.
  3. Różnorodność generuje innowacyjność. Deficyt napędza pomysłowość. Kto wie, co ludzie wymyślą? Na pewno coś.
  4. Polska będzie ważnym miejscem w świecie – bo będzie miejscem zdatnym do życia. Atrakcyjnym, pożądanym. Nawet, jeśli będziemy tu mieli czasem huragany, powodzie i susze – da się, z wysokim prawdopodobieństwem, tu żyć.

Żeby, parafrazując klasyka, plusy dodatnie przysłoniły plusy ujemne, mający wpływ na Polskę ludzie powinni o tym wszystkim zacząć myśleć – rysując sobie horyzont myślenia daleko w przód. Daleko poza przyszłoroczne albo każde następne wybory – ale z drugiej strony wcale nie sięgając myślą w kosmos. Perspektywa 30-50 lat wystarczy w zupełności. Trzeba myśleć kategorią wnuków.

Gaja mówi, że doświadczamy sytuacji bez precedensu, i potrzebujemy rozwiązań też bez precedensu. Już to wiemy, my, Polacy. Już mierzymy się z sytuacją bez precedensu i podejmujemy działania bez precedensu. To już jest nasza rzeczywistość – choć z powodu szalonej wojny, nie klimatu. Ależ by było wspaniale, gdybyśmy jako społeczeństwo umieli to dostrzec. Potrzebujemy wyobraźni, empatii, wymiany wiedzy pomiędzy sektorami, autentycznego, szczerego dialogu – czyli sposobu rządzenia i podejmowania decyzji, do którego jako państwo nie jesteśmy nauczeni.

Podobne refleksje mają, niestety, przedstawiciele innych państw – ich rządy, ich politycy też nie są tego nauczeni.

Moim zdaniem, raz, wyjątkowo, wyprzedzamy świat. Tu i teraz mamy doświadczenia, które przygotowują nas na przyszłość. Przyszłość to wielkie ruchy ludności. To wyścig na polityki integracyjne, które będą decydowały o jakości funkcjonowania państw. Zdolność do integracji i tworzenia spójnych grup ze starych i nowych mieszkańców będzie decydowała o być czy nie być społeczności.

Tymczasem wyzwania klimatyczne wymagają planetarnej dyskusji i planetarnej szczerości, planetarnej uczciwości i współpracy, których ciągle nie ma, które ślimaczą się do niemożliwości.

Polityczna gadka-szmatka i przedwyborcze slogany nie są adekwatną odpowiedzią na rzeczywistość. Doświadczenia Polski ostatniego półrocza pokazują jasno – dobrze reagowaliśmy na kryzysowe sytuacje tam, gdzie można się było międzysektorowo dogadać. Gdzie udało się łączyć zasoby. Wszystkie polityczne konflikty, fochy, braki zaufania owocowały działaniem nieskutecznym, marnotrawieniem środków i zasobów.

Przyznam, że w moim myśleniu dominuje niepokój: czy ludzie są zdolni porzucić dotychczasowe metody rządzenia państwami, manipulacji, gier wyborczych, propagand. Czy potrafią wynieść się ponad schematy, stawić czoła nowym wyzwaniom, przeorganizować się, zbudować wizję i przekonać do niej ludzi.

Zadziwia mnie, że Gaja nastawiona jest optymistycznie. Sądzi, że… tak. Uważa, że jest możliwe takie przetasowanie ludzkości i zasobów, aby na tej planecie nadal dało się pokojowo żyć. Choć przestrzeń się kurczy i zasoby się kurczą.

Czas leci. Za 30 lat będę mieć nieco ponad 80. Będę starszą panią. Nie do uwierzenia. A jednak. Gdy będę starszą panią, jeśli mi będzie dane, Putina na świecie nie będzie. A świat będzie innym miejscem. Totalnie.

***

Dziękuję ICMPD za zaproszenie do Wiednia – słuchanie Gai Vince było poruszającym doświadczeniem.

Fotografia pochodzi z depresji Danakil, gdzie byłam przed obecną wojną w Etiopii, w 2019 roku. Tam właśnie temperatury dochodzą do 50, nawet 51 stopni.

Śledź mój blog

Loading

2 komentarze

  1. “Zanim nastąpią dalsze zmiany klimatu trzeba pożegnać się z ideą jednorodnej Polski narodowej. To se ne vrati. Po przyjęciu ponad czterech milionów osób z Ukrainy, które uciekły od wojny, sytuacja nigdy już nie wróci do poprzedniego stanu. Więcej – migrantów będzie przybywało, będą mieli różne kolory skóry. Wszyscy, którzy tęsknią do tego, co im się wydaje, że było, niech już wyprawią pogrzeb mrzonkom i przeżyją żałobę. ”
    Nie przyjęliśmy 4 milionów uchodźców z Ukrainy. Baza PESEL wskazuje na góra 1,2 miliona. Pewnie z milion w “tranzycie” którzy z różnych przyczyn się nie rejestrowali. Ich przybycie nie oznacza pożegnania z ” ideą jednorodnej Polski narodowej”. Polityka migracyjna to trudny temat w odniesieniu nie do Ukrainy ale Afryki i Azji Mniejszej.
    “Globalnie będzie ciaśniej. Więcej ludzi będzie potrzebowało przeżyć na mniejszym zdatnym do zamieszkania obszarze i, póki co, przy tych samych zasobach. Będzie mniej miejsca, mniej wody, mniej gazu i mniej prądu. Trzeba się będzie posunąć na tej ławce, na której siedzimy. Trzeba się będzie dogadywać z innymi.”
    Nie będzie. Proces eksplozji demograficznej zatrzymał się jakieś dwie dekady temu. Polecam poczytać Rosslinga. Teraz będzie ok 50 letni okres górki a potem zacznie się kurczenie do jakichś 4 miliardów. Problemem będzie Afryka z jej bombami demograficznymi bo z tą niewyedukowana i żyjąca w nieprzyjaznych obszarach ludnością trzeba będzie coś zrobić. Pytanie tylko czy Europa mogąc korzystać z zasobów bliższej Afryki czy Azji mniejszej sięgać będzie po Etiopczyków czy Nigeryjczyków? Zwłaszcza w sytuacji robotyzacji dużej części sektorów produkcji czy usług?
    “Wielu ludziom to się nie będzie podobało. Mamy słabo wykształcone społeczeństwo i nikt nie zajmuje się systemowo edukacją globalną. Polacy nie będą więc rozumieli, co się dzieje i dlaczego. To będzie rodziło frustrację, poczucie krzywdy i złość. Jest więc wyzwanie w postaci budowania przyzwoitej jakości relacji między ludźmi. Nie mamy liderów opinii, polityków, autorytetów, którzy rozumieją, co się dzieje i mają odwagę i gotowość, aby o tym mówić – w każdym razie jest ich zbyt mało. To wyzwanie jest moim zdaniem najtrudniejsze”
    Opiera się to na założeniu że istnieje jedna obiektywna prawda w zakresie zmian czy demograficznych czy klimatycznych. Tu mamy raczej do czynienia z pewnym uznanym konsensusem. Realne jest doprowadzenie Afryki w najbliższym półwieczu do akceptowalnego poziomu życia zwłaszcza na obszarach bogatszych w wodę i zasoby. Wiec koncept wielkich kryzysów klimatycznych i Mad Maxa jest piękny literacko ale w realu niezbyt przyczynia się do rozwiązania problemów.

    • Dziękuję! Poczytam Rosslinga, ale według wszelkich dostępnych mi danych sytuacja wygląda tak, jak opisałam. Na pewno chętnie udoskonalę swój ogląd, gdy pozyskam więcej wiedzy. Przez Polskę przetoczyła się fala ponad 4 milionów osób z Ukrainy – z czego 1,2 zarejestrowało się w bazie PESEL. 600-700 tysięcy ludzie wyjechało z Polski do Niemiec (część nie rejestrując się), dziesiątki tysięcy do innych krajów europejskich. Część tych ludzi spędziła w Polsce kilka miesięcy. Istotna grupa, także kilkuset tysięcy trudnych do policzenia, wróciła. Obecnie ruch graniczny to dwadzieścia kilka tysięcy w każdym kierunku (PL-UKR i odwrotnie).
      Zgadzamy się, że polityka migracyjna to trudny temat 😉 Zgadzamy się, że kolor skóry uchodźców i migrantów, jak pokazuje rzeczywistość, robi różnicę. Nawet, jeśli mnie to się nie podoba.
      Jeśli chodzi o zagęszczanie – powtórzę: nie chodzi o bombę demograficzną, ale kurczenie się przestrzeni na Ziemi, w których ludzie są w stanie przeżyć. Myślę też, że nie tyle “Europa będzie sięgać” po tych czy innych migrantów, choć to koncept bardzo ciekawy i mam nadzieję, że kiedyś porozmawiamy, ale po prostu ludzi potrzebujących przestrzeni do życia będzie więcej, w różnych regionach (spodziewam się też zresztą przesiedleń ludności w obrębie Europy). Już teraz na przykład toczą się europejsko-filipińskie na przykład rozmowy na temat kształcenia na Filipinach pielęgniarek z myślą o europejskim rynku pracy – co przywodzi mi na myśl naiwny, jak się okazało, zamiar Niemiec sprowadzenia z Turcji pracowników budowlanych, którzy odbudują kraj po wojnie i wrócą do siebie. Podobne rozmowy prowadzi ze światem Zachodu Pakistan.
      Dziękuję szczególnie za ostatni akapit komentarza – jak najbardziej, mój tekst jest subiektywny, istnieją inne subiektywne teorie na temat dalszych wydarzeń i rozwoju wypadków, a już na pewno – rozwiązań, do których mój tekst w ogóle się nie przyczynia, na pewno nie bezpośrednio. Obiektywne fakty w tej branży też jednak występują, na przykład fakt rosnących temperatur, obiektywnego wzrostu poziomu morza, a także zmiany dynamiki różnych zjawisk pogodowych: np. sezonowo występujących tajfunów czy powodzi. Obiektywnie na świecie obserwuje się też wzrost liczby i skali pożarów.
      W sprawie Afryki – obserwuję z ciekawością Zielony Mur, który ma zatrzymać pustynnienie Sahelu. Ale też pamiętam, jak niedawno Johannesburg przetrwał susze dzięki temu, że woda dostarczana była ludziom z beczkowozów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *