Dużo jej w tkance łącznej. Ona odpowiada za to, że tkanka łączna łączy. Tędy odbywa się przepływ gazowy i transportuje się do komórek tlen. To ona spaja różne komórki w całość. Przestrzeń międzykomórkowa – to, co jest między komórkami. Między bańkami. To, dzięki czemu z komórek powstaje organizm, a z ludzi społeczeństwo. Coś, co ma wartość, harmonię, jest zdolne pełnić różne funkcje, ale nie mówi się o tym zbyt dużo, bo nie jest głośne.
Czuję, że w dzisiejszej rzeczywistości przestrzeń międzykomórkową tworzę ja. To boli, jest ciasno.
W mojej przestrzeni dzień w dzień zbiera się ciosy – z lewej, z prawej, z dołu i z góry, spodziane i niespodziane. Ciosów w ogóle wszyscy teraz mają sporo, ale chyba ci w bańkach nie dostają ich aż tyle. Dostają też od swoich słowa zachęty i wsparcia, tworzy się jakaś równowaga komunikatów – w przestrzeni międzykomórkowej nie ma się wsparcia. Po prostu, nie należy się.
Nikt nie wali we mnie personalnie – ale przecież czytam, słyszę i widzę, i boli.
„Każdy, kto chodzi do kościoła, daje na tacę, posyła dziecko na religię szkolną i do komunii jest współodpowiedzialny za budowę opresyjnego dla obywateli państwa wyznaniowego w Polsce. […] To właśnie wspólnota wiernych odpowiada za wszystkie niegodziwości tej instytucji, bo ją legitymizuje i wspiera, w tym finansowo” , pisze wczoraj iks77.
Robię to wszystko.
Pisze mi koleżanka Justyna z Gliwic, że przeszedł kulturalny pochód miłych dziewczyn i serce rośnie. Miło mi. Jak oglądam Warszawę, nie zawsze jest miło. I na pewno nie na FB.
Jest „nienawidzę klechów”, „jebany chrzest”, „organizacja przestępcza”, i tak dalej. „Wypierdalać”, myślałam niedawno, że skierowane do rządu, to jest mały pikuś. Ludzie wyzywają się na FB od szmat, oszołomów, kurew, pokurczów, prymitywów, suk i różnych takich, często „pierdolonych”. Ludzie obrażają się, zarzucają sobie niższość i prymitywizm, drwią i szczują, walą w siebie i to się nasila. Każdy każdemu dowala i uważa, że to jest właśnie nowy styl.
Tak, mówią, że nie ma co się krzywić na brzydki język. Nie krzywię się na brzydki język, choć nie będę krzyczeć takich haseł. Krzywię się na nienawiść, którą zioną ludzie z lewej i prawej. Na to, że wymyślnie się ranią, że dyszą furią, że mówią sobie rzeczy straszne.
Od razu odpowiem: tak, wiem, że nie kobiety zaczęły, że to wina rządu, że furia usprawiedliwiona, i że wybór, prawa i tak dalej.
Ktokolwiek zaczął, jesteśmy o włos od tego, żeby poleciały kamienie i szyby. Jeśli „katol”, i sama bym go tak nazwała, spycha kobiety ze schodów kościoła – to znaczy że za moment mogą być pogrzeby. Pogrzeby-demonstracje i męczennice za sprawę. Czy zginie katol, czy zginie lewacka działaczka, kto kogo ostatecznie zepchnie – to kwestia przypadku.
Więcej gazu, więcej kamieni z torowiska. Boję się. Drżę o moje koleżanki z pracy, żeby nie dostały tym kamieniem. Żeby nikt nie stratował ich w tłumie, gdy wybuchnie panika. Żeby trzymały dziecko za rączkę. Całym sercem kibicuję „sprawie” (choć już trudno powiedzieć, o jakiej sprawie my mówimy. Czy chodzi o wybór, czy chodzi o kraj, kibicuję obu), ale bardzo nie chcę przyjaźnić się z męczennicą. Chcę oglądać ją całą i zdrową jutro, pojutrze i za rok.
Nie chcę, żeby językiem rozmowy był oswojony hejt. Kupuję bandaże i plastry. Nie chcę tego z całej siły.
I tu zgrabny obrót w drugą stronę:
Nie jeden raz modliłam się za księdza, który bredził od rzeczy, i to z jaką pewnością siebie. Czasem myślę: „stoi przy moim ołtarzu”, „dotyka mojego tabernakulum”, bo jesteśmy w moim Kościele. Ostatnio dosłownie zatykałam uszy. Od bardzo długiego czasu regularnie w Kościele zdarza mi się rozważać, czy już wyjść, czy jeszcze nie. Przeraża mnie, często, co słyszę. Szukam księży, których słuchanie tak nie dokucza. Wiem, że nie wiem, co mnie w Kościele łączy z częścią ludzi obok w ławce. Boję się tego, w co oni wierzą. Ale to jest mój Kościół. Moje miejsce, które jest brukane przez zło, przede wszystkim zło, które jest w środku.
Czytam komunikaty Episkopatu i myślę sobie, że to jest ponury żart. Co za ludzie to piszą? Na jakim świecie żyją? Jakim cudem doszli do swoich przekonań czytając to samo, co ja, Pismo Święte?
Nie chcę księdza, który daje moralne rady, a obmacuje nastolatki. Nie chcę biskupów, którzy kłamią, boją się, kryją za purpurą. Mierzi mnie ksiądz, który odchudza się i serwuje parafianom pół roku kazań o dbaniu o ciało, nie wspominając wiele o Bogu (liczyłam pół roku i ani razu nie powiedział „Bóg jest miłością”). Wielu księży ma takie ego, że świata bożego poza nim nie widzą.
Nie wspominam nawet o pedofilii i o tym, że inicjatywa „Zranieni w Kościele” powstała dzięki świeckim. Zawód, poczucie zdrady, jakie czuję, są wielkie.
Ale w Kościele, dla wierzących, jest oprócz ludzi Bóg.
Jechałam ostatnio 350 km w jedną stronę, żeby spotkać kapłana na pół godziny – i było warto. Oprócz płytkich, miałkich, pogubionych ludzi są w Kościele ludzie zachwycający. Boscy – w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dobrzy, szlachetni, otwarci, uważni. Jest w Kościele dobro. Jest współczucie, jest miłosierdzie, jest poczucie wspólnoty, wsparcie i pomoc, jest bezinteresowność. Znam ludzi, którzy wprowadzają sprawiedliwość i pokój – i to nie są slogany. Znam pokornych i miłosiernych. Są. Może być, że siedzą z pedofilem w jednej ławce.
Bóg to dla mnie miłość. Uważność na drugiego człowieka, szacunek, pokora. Dobro, prawda, uczciwość, wierność. Ależ to wspaniale można obśmiać! I słyszę ten śmiech. Dzień w dzień.
W Kościele, jak w Polsce, jak w świecie, jest wszystko.
Myślę, że jak opadnie kurz, jak runą fasady i purpury, jak już ktoś zrobi kupę na jakimś ołtarzu, albo wysmaruje go krwią (czego serio się spodziewam), z Kościoła zostanie coś pięknego. Coś małego i wartościowego, miłość, szacunek i bliskość.
Mam plan tam wtedy być.
Socjolog Masłow mówi, że jedną z ważnych potrzeb człowieka jest poczucie przynależności (trzeci poziom po jedzeniu i poczuciu bezpieczeństwa). Nie mam poczucia przynależności. Nie mam na szczęście tej potrzeby szczególnie rozbudowanej, nie przeszkadza mi być w mniejszości, nie mam problemu z odrębnym zdaniem. Ale tak radykalnie nie przynależeć, jak teraz – nie przypominam sobie. Nic, co widzę wokół, nie dzieje się w moim imieniu.
„Bo to Wy chcecie źle. Nie my.” – taka jest kwintesencja większości treści, które słyszę, zewsząd. Dosłowny cytat z FB.
Nie stanę pod sztandarem za ludźmi, którzy piszą w wejściu do Kościoła „To jest wojna”. Jestem pacyfistką. Widziałam na własne oczy skutki jednej wojny i to mi do końca życia wystarczy. Dużo zrobię, włącznie z ryzykowaniem znajomości i przyjaźni – żeby nie opowiadać się po stronie wojny. Widziałam ludzkie czaszki i krew. Widziałam dzieci na grobach rodziców. Byłam w domu wariatów, gdzie jedna strona konfliktu była chorymi, a druga pielęgniarzami. Nie chcę tego już nigdy zobaczyć, z trzewi to czuję. Nikt mnie nie zwabi pod taki sztandar.
”Prawo do aborcji=prawo człowieka”? Nie mój postulat. Myślę, że płód to jest życie. Myślę, że trzeba je chronić, jak tylko możliwe. Z poszanowaniem wolności kobiety – matki, której życie, wola, wybór muszą być brane pod uwagę. Można tworzyć warunki, żeby matka miała wsparcie i aby jej wybór nie był fikcją. Można inwestować w opiekę medyczną, społeczną, psychologiczną, każdą – żeby sprawić, że życie, które może żyć, żyło. I żeby to życie było do zniesienia – i dla dziecka i dla reszty rodziny.
Wcale nie jestem zwolenniczką hasła „Moja macica – mój wybór”. Znam dzieci matek, które piły całą ciążę i rodziły po pijanemu drugie, trzecie, piąte, jedenaste dziecko. Te dzieci, z alkoholowym uszkodzeniem płodu, wychowują potem kolejne rodziny adopcyjne i zastępcze – niewyobrażalnym wysiłkiem, z marginalną pomocą państwa w najlepszym razie. Wybory tej matki upośledzają pięć, siedem, dziewięć rodzin, które ponoszą skutki jej decyzji. Znam upośledzone nastolatki – ich ewentualne ciąże to kolejne lata poświęcenia ich matek i ojców, którzy już teraz funkcjonują na granicy emocjonalnych możliwości.
Wiem też o matkach, które miały tyle skrobanek, że przestały liczyć. Nie chcę tego! Nie chcę tego także dlatego, że wiem, jak to jest zabiegać o ciążę całymi latami. Wiem, ich wybór, ich motywacje, ale nie chcę, żeby to była norma.
Ale wiem, co to znaczy, wychowywać niepełnosprawne dziecko. Wiem, jak to jest, że znikąd pomocy ani zrozumienia – za to dużo ekspertów, którzy ci powiedzą, jak masz żyć. Wiem, że polski system ochrony zdrowia czy w ogóle pracy z dziećmi, które jakkolwiek odstają od średniej, jest fikcją. Urodzenie w Polsce i wychowywanie dziecka chorego, z niepełnosprawnością odbywa się kosztem życia matki i całej rodziny, dosłownie! Nie tylko kosztem bólu porodu. Kosztem traumy ciąży, gdy dzień po dniu czekasz na śmierć swojego dziecka, które umrze, gdy się urodzi. Znam rodzinę, która czeka na śmierć dziecka (miało nie dożyć siódmego roku życia) ponad czterdzieści lat.
Znam inną rodzinę, samotną mamę, dla której niepełnosprawny syn jest sensem życia i sprawia, że ona jest szczęśliwa. Oboje czerpią z życia radość. Potrafią. Tak chcą.
Więc: wybór to jest moje hasło. Przemoc – nie.
Nie zgadzam się na to, co się dzieje w Polsce – i wcale nie chodzi mi o sam PIS. To, co wyprawia rząd, to chaotyczna destrukcja kruchego bytu, który był wcześniej, też przecież pełen wad. To gra na osłabianie przeciwnika, wycieńczanie i chaos. Manipulacja ludźmi i wprowadzenie rozedrgania w sytuacji, gdy najbardziej potrzebne są współpraca, porządek i spokój (ktoś pamięta, że jest pandemia?).
To, co wyprawiają władze mojego Kościoła, to pycha i niekompetencja. Nie wiem, jak to możliwe, żeby wykształceni hierarchowie w takim stopniu lekceważyli dostępną wiedzę naukową na całą gamę tematów i skąd tyle u wielu księży arogancji – ale wiem, że mają od kogo się uczyć, bo w Kościele są dobrzy, mądrzy i kompetentni ludzie. No i mają świetne lektury do poczytania.
Ale nie kupuję haseł „zabić klechę” i przekonywania, jak fajnie jest „jebać”. Tak, myślę, że język jest ważny. Nie zbuduje się wspólnoty w ten sposób. Wspólnoty, która połączy ten kraj, który sypie się nam między palcami. Może na placach i ulicach, schodach kościołów rodzi się wspólnota. Ale jak ona się do mnie ma? Jak się ma do zwolenników PIS, którzy przecież masowo nie wyginą, jak zmieni się władza? Jak już wszyscy wszystkich oplują, co będzie?
Chcę różdżki czarodziejskiej, żeby zamrozić świat. Zebrać myśli. Potem pomalutku wprowadzać ład. Rozum. Dialog. Spokój. Szacunek. Słuchanie, dużo słuchania.
Mówią mi, że nie czas na to. Kiedy będzie czas?
Ci „pomiędzy” na wojnie giną pierwsi. Obrywają z obu stron. Piszę więc, póki jestem. Piszę, choć nawet bawi mnie, bo mogłabym sama sobie pisać komentarze z sieci do każdego akapitu – podkładam się w każdym zdaniu.
Piszę, bo może ktoś przeczyta, jak opadnie kurz.
No Agnieszko, łączy nas znacznie więcej niż mogłam dotąd przypuszczać. 😘 Dzięki za ten tekst. Jeden z niewielu, w ostatnich dniach, pod którym mogę się podpisać.
Dziękuję Aniu 😉 Justyna mnie uprzedziła, że nas dużo łączy 😉
Barfzo dobrze napisane! Dziękuję. Nawet nie wiesz jak mnie raduje, że w swoim myśleniu nie jestem sama.
Dziękuję!
Przeczytałam Twój tekst, Agnieszko, kilkukrotnie. Dopiero po tym odważyłam się dodać coś od siebie. Jest takie angielskie powiedzenie “maybe I`m stupid, but not suicidal”.Mam otóż wrażenie, że w nas, Polkach i Polakach, jest jakiś gen samozagłady, taki kompletny brak instynktu samozachowawczego. Dotyczy to obu głównych baniek, może jednej bardziej. Rządzący powinni mieć bowiem większą wyobraźnię. Mają przecież większą odpowiedzialność. Boli to, że brakuje nam w kraju autorytetów, takich uznawanych przez większość wszystkich baniek. Podzielam Twoje opinie wyrażone w tym tekście i bardzo za niego dziękuję. Trzymajmy się, Kochana!
Dziękuję! Szczerze mówiąc, pisząc, miałam silne obawy, czy to nie jest właśnie “suicidal”, ale dostałam bardzo dużo słów wsparcia, niespodzianie. Zgadzam się z tym, co piszesz, niestety. Jak to jest, że mamy tylu mądrych ludzi w państwie, a to nie oni podejmują najważniejsze decyzje?
Pięknie przeczytać taki tekst z Głębi i Mądrości Serca. Dziękuję Ci Agnieszka za niego. Abyśmy tworzyli pokój, najpierw odnajdując go w sobie. Ukłony.
dzięki za ten tekst, ‘zrobił mi dzień’ (a nie będzie on łatwy).
Trzymaj się, Agnieszko, nie jesteś sama w tsunami takich uczuć