„This is not rocket science” mówią po angielsku, gdy chcą przekonać rozmówcę, że coś nie jest trudne. Nie tak trudne, żeby nie dało się zrobić. Matki tak mówią dzieciom, gdy piąty raz proszą o wyjęcie naczyń ze zmywarki. Zwrot dosłownie znaczy: „to nie nauka o statkach kosmicznych”.
20 czerwca to Międzynarodowy Dzień Uchodźcy. Gdy po II wojnie światowej przyjęto przepisy o ochronie uchodźców wydawało się, że „ochrona” zajmie trzy lata – nikt nie myślał, nadal nie myśli, że to jest „rocket science”.
A szkoda. Bo powinna być.
Zostałam ostatnio fanką Chrisa Hadfielda, astronauty, który był w kosmosie trzy razy, dwa tysiące razy okrążył świat, dowodził Międzynarodową Stacją Kosmiczną (ISS, nie mylić z ISIS) i ma imponująco trzeźwe myślenie o sobie, świecie i wszechświecie. Widok lewitującej na stacji kosmicznej gitary wart jest, żeby go sobie poszukać online.
Słucham jego wykładów i dziwię się kolejny raz, ile nie wiem – i jak mogłam z tym dotąd żyć?
Nie wiedziałam, do teraz, że na orbitę okołoziemską leci się dwie minuty, a na orbitę księżyca siedem. Że stacja kosmiczna okrąża Ziemię co 92 minuty, na stale mieszka na niej sześć osób, co 46 minut oglądają wschód albo zachód słońca. Gdy się kieruje stacją kosmiczną trzeba zwolnić, żeby przyspieszyć i przyspieszyć, aby zwolnić – zmiana prędkości wynosi stację na mniej lub bardziej odległą orbitę.
Wiedza o tym, że człowiek podczas pierwszej wizyty zostawił na księżycu 9 worków z wymiocinami, odchodami i śmieciami niezbyt mnie ucieszyła, ale niesamowite, ile wykłady o lotach kosmicznych mówią mi o uchodźcach. Kto by się spodziewał.
Słucham o tym, jak rozwiązywać trudne sytuacje. Jak uczyć się na błędach. Gdyby dało się świat skłonić do zastosowania kosmicznego myślenia do rozwiązywania problemów na ziemi – nie byłoby źle.
Priorytety
Ekipa, która leci w kosmos, ma ustalone priorytety: 1 – ludzkie życie. 2 – statek kosmiczny, 3- misja i przeprowadzenie ustalonych badań.
Wyprawa kosztuje niewyobrażalne pieniądze, lata przygotowań i setki ludzi obsługi. Każdy astronauta poświęcił parę lat na przygotowanie się do pracy. Mają co najmniej dwa centra wsparcia na ziemi. Masa interesów zaangażowanych w misję, masa oczekiwań, tony paliwa, najnowsze technologie.
Mimo to najważniejsze jest życie tych paru gości, którzy podejmują ryzyko.
W światowych, europejskich, polskich wysiłkach związanych z działaniem na rzecz uchodźców – kogo oni rzeczywiście obchodzą? W dyskusjach o uchodźcach, przykro to powiedzieć, uchodźcy są często na miejscu ostatnim. Nie są graczem w dyskusji. Zbyt często dołączają do niej pozornie jako egzotyczna dekoracja czy realizacja politycznej poprawności.
Kto z tych, którzy podejmują zasadnicze decyzje w sprawach polityki uchodźczej pamięta, że chodzi o ludzkie życie?
Nie mówię o działaczach, aktywistach i różnych szaleńcach dobrej woli – ale kogo obchodzą oni?
Uczenie się
„Potrzebujemy tego i tego. Po prostu nie wiemy jeszcze, jak to zrobić” – to zdanie powtarza się u Hadfielda jak mantra. Mówi tak na temat zasilania rakiet. Materiałów odpornych na spalanie – bo statek kosmiczny płonie wracając na Ziemię, musi spalać się dość wolno, żeby ludzie dotarli żywi. Na temat produkcji żywności na statku kosmicznym (problem, że pomidory nie wiedzą, gdzie góra, gdzie dół). Na temat budowy rakiet wielokrotnego użytku, wytwarzania sztucznej grawitacji albo pól magnetycznych. Na masę innych tematów.
Każde odkrycie jest wykorzystywane. Każdy nowy kawałek wiedzy analizowany pod kątem tego, jak może poprawić warunki życia, bezpieczeństwo ludzi w czasie lotu albo możliwości statku.
Najwięcej wiedzy przynosi śmierć.
Klęska, eksplozja, wypadek i śmierć kolegów stają się przyczynkiem do badań i analiz, dlaczego do nich doszło? Jak im zapobiec? Zmienić sposób zasilania rakiet, budowy, łączenia elementów, prędkości, temperatury – analizowane jest wszystko. Aż dojdzie się, co poszło nie tak. I nie popełni błędu drugi raz.
Tak jest w kosmosie. Na ziemi śmierć nie jest lekcją. Nie stanowi źródła wiedzy. Poruszy na chwilę, gdy z morza wypłynie ciało dziecka.
Choć oddolnie powstają różne sieci działaczy czy wymiany wiedzy z badań – nie przekładają się one na decyzje światowych liderów. Świat wytrwale produkuje cierpienie i śmierć. Gdy to piszę, płoną wioski Rohingów w Birmie, kobiety Ujgurów są sterylizowane i kierowane do obozów pracy, a młode dzieciaki bite w więzieniach na Białorusi. Trwa wojna w Etiopii, w Tadżykistanie siedzą w więzieniach więźniowie polityczni, a Nawalny w Rosji. Pokolenie po pokoleniu, kraj po kraju, ludzie zadają sobie ból. Nie ma uczenia się. A powinno być.
Podejście totalne
Hadfield opowiada, jak budując rakietę albo stację kosmiczną trzeba pomyśleć o wszystkim. O wielu więcej rzeczach, niż wydaje się laikom. Nawet tworząc kombinezon kosmiczny, w którym astronauci wychodzą ze stacji w przestrzeń – trzeba sprawić, że będzie on mini stacją kosmiczną, która pozwoli jednemu człowiekowi utrzymać się przy życiu w środowisku, gdzie między temperaturą zewnętrzną na brzuchu i na plecach jest niemal sto stopni różnicy – słońce działa jak wielkie ognisko. Trzeba przewidzieć lusterko na rękawicy, żeby astronauta dostrzegł efekt pracy swoich palców w niezgrabnym kombinezonie. Przewidzieć, że urwie się z uprzęży (ma na plecach coś w rodzaju wyrzutni, dzięki której ma wtedy szansę wrócić na stację).
Naukowcy planujący stację myślą o wydychanym przez astronautów dwutlenku węgla. Jak go przerobić z powrotem na tlen. Jak sprawić, żeby astronautom nie zwiotczały mięśnie. Myślą, że stacja musi się obracać, bo inaczej przegrzałaby się z jednej strony od słońca. Myśli się o starcie, locie i lądowaniu, o sterowności, gdy nie ma oporu i atmosfery. O usterkach i awariach całych systemów, o chłodzeniu, odzyskiwaniu wody, bateriach słonecznych. O zasobach jedzenia, komunikacji, psychice astronautów, o prowadzeniu badań ze wszelkich możliwych dziedzin.
Jak to możliwe, żeby ta sama ludzkość tworzyła europejski pakt migracyjny, który problem polityki migracyjnej kontynentu sprowadza zasadniczo wyłącznie do ochrony granic? Ignorując globalną sytuację, zmiany klimatyczne, kraje pochodzenia, trudności integracyjne i potrzeby nowego myślenia o tożsamości w Europie?
Międzynarodowe agendy lobbują, a działacze apelują o wielowymiarowe myślenie o tematach uchodźczych i migracyjnych. Co z tego, skoro na poziomie G7 to się nie dzieje. Rakietą uchodźczą na świecie kierują ludzie bez uważności i bez celu. Tak się daleko nie doleci.
Myślenie procesem
Gdy astronauci podają swoje położenie w kosmosie, podają też od razu namiary, gdzie będą za moment. Przy ponaddźwiękowych prędkościach kluczowy jest kierunek, droga, nie punkt położenia.
Wydaje mi się, że takie myślenie jest dotkliwie nieobecne w dzisiejszym myśleniu o świecie – w kontekście uchodźców także.
W Grecji powstają nowe ośrodki dla uchodźców, które de facto stają się więzieniami. Kilka dni temu skazano czterech młodych Afgańczyków na 10 lat więzienia za podpalenie obozu Moria we wrześniu ubiegłego roku. Tysiące ludzi straciło wówczas dach nad głową. Proces wątpliwy, oparty o zeznanie jednego jeszcze Afgańczyka, bez należytej obrony, za zamkniętymi drzwiami. Ludzi ze spalonej Morii przesiedlono do innych obozów. Podobnie jak skazańcy wszyscy lada moment trafią za kratki, już bez procesów i bez świadka. Unia Europejska finansuje właśnie budowę ogrodzenia, z drutem kolczastym na wierzchu.
Sporo osób mieszka w tych obozach już pięć lat. Myśląc procesem: za pięć lat będziemy mieli w Grecji więcej ogrodzonych drutem kolczastym ośrodków pełnych tysięcy ludzi, którzy nie będą potrafili żyć w zwykłych warunkach. Zapomną normalne życie: chodzenie do pracy, spacer z dziećmi na plac zabaw. Dziesięciolatki nie będą umiały chodzić do szkoły. Ludzie nie będą mieli doświadczenia łazienki, kuchni, pokoju z balkonem. Dzieci nie będą miały doświadczenia bezpieczeństwa. Domu. Wycieczki, kina, beztroski. Myśląc procesem: trzeba szkolić psychologów i psychiatrów, będą potrzebni.
W zamkniętych obozach za drutami powstaną nieoficjalne rządy i porządki. Będą gwałty i przemoc. Będą ginęły dzieci. Wzrośnie liczba samobójstw. Niektórzy strażnicy staną się przekupni, a kobiety będą im płaciły sobą. Pojawi się przemyt i narkotyki. Powstanie czarny rynek dostarczanej do obozu żywności. Grecy na wyspach staną się nieufni i zgorzkniali. Nie będzie tam już turystów. Liczba Greków na wyspach spadnie. Pojawią się opuszczone domy i zrobi się niebezpiecznie.
Także dlatego organizacje pozarządowe, media czy niezależni obserwatorzy tracą właśnie dostęp do tych miejsc. Żeby nie patrzeć, nie krytykować. Nasza rakieta leci precyzyjnie w tym kierunku.
Przygotowanie do życia
Hadfield opowiada ciekawie o tym, jak w ogóle przygotowuje się astronautę do pracy. O tym, że podczas kilkuletniego procesu szkolenia grupy nie wiadomo, z kim ostatecznie wyląduje się w rakiecie czy na orbicie, dlatego przez ten czas przygotowania trzeba nauczyć dogadać się z każdym. Więcej, niż dogadać. Zakolegować na tyle, żeby można było drugiej osobie powierzyć swoje życie.
Czyż to nie jest przydatna umiejętność?
Niezwykłe, że astronauta właściwie musi być inżynierem, geologiem, fizykiem i lekarzem wszystkich specjalności w jednym. Kurs medyczny Hadfield kończył pracą na ostrym dyżurze – obsługując pacjentów z połamanymi nogami, udarem czy opiłkiem w oku – bo w razie potrzeby trzeba umieć zareagować na cokolwiek się stanie.
Na Ziemi nie uczymy dziś ludzi tego, co im będzie potrzebne w życiu. Uczestniczę od lat w procesie edukacji moich dzieci i wiem to na pewno. Uczymy dzieci o protistach albo jak powstają sole. Uczymy o wydobyciu węgla i co to są aglomeracje. Nie uczymy, nie dość – jak żyć wśród innych ludzi? Z nimi? Nie uczymy komunikacji ani współpracy, rozwiązywania problemów, nie uczymy ciekawości. Nie uczymy o różnicach kulturowych, nie uczymy rozmowy, poszukiwania wiedzy i konfrontowania się z innymi światopoglądami. Idiotycznie uczymy historii, z której nie wyciąga się w ogóle wniosków.
Oczywiście są wyjątkowe szkoły, wyjątkowi nauczyciele i uczniowie – ale system wygląda strasznie nędznie.
Hadfield mówi tak: Trzeba być przygotowanym na to, co będzie. Przewidzieć, co będzie potrzebne.
Czy my, na Ziemi, jesteśmy przygotowani? My, ludzie, którzy mamy problem z przyjęciem do wiadomości, że zachodzą zmiany klimatyczne?
Cel
Cały przemysł kosmiczny stawia sobie sukcesywnie cele – najpierw był lot w kosmos (1961). Potem – lot na księżyc (1969). Teraz głównym obiektem zainteresowania jest Mars (Chińczycy dopiero co ulokowali na nim łazika, online można znaleźć selfie, które robot sobie robi).
Naukowcy, miliarderzy i fantaści planują kosmiczne rolnictwo, wycieczki kosmiczne, orbitujące wokół Ziemi osiedla mieszkaniowe oraz zaludnianie innych planet. Mam nadzieję, że chociaż loty kosmiczne za mojego życia stanieją na tyle, żebym mogła skorzystać.
Interesujące w tych celach jest to, że wszystkie są lub były niemożliwe, gdy ktoś je sobie postawił.
Kiedy planowano lot na Księżyc – nikt tego wcześniej nie zrobił. Kiedy Armstrong się urodził, nie istniało słowo „astronauta”.
To pobudza moje pole ziemskiej wyobraźni. Zdolność człowieka do robienia rzeczy niewiarygodnie skomplikowanych – to moja główna lekcja od Hadfielda. Ludzie są zdolni do podejmowania bardzo złożonych wyzwań.
Nie umiemy zaradzić ludzkiej chciwości i podłości, przemocy, złu. Nie umiemy zaradzić temu, że władza demoralizuje, a poczucie siły często rodzi poczucie bezkarności. Nie potrafimy zazielenić i przywrócić do życia Sahary ani ocalić Polinezji przed zniszczeniem przez podnoszący się poziom wód. Nie umiemy oczyścić oceanów z plastiku ani powstrzymać procesu zamierania raf koralowych. Ryb nie umiemy łowić tak, żeby nie przetrzebiać łowisk. Nawet o brzegi Wisły nie umiemy dbać, żeby nie powiewały na nich plastikowe torebki na krzakach. Nie umiemy być skromni, ciężko nam zaakceptować oszczędność jedzenia. Nie umiemy się dzielić. Jesteśmy mało empatyczni. Nie umiemy żyć w pokoju i szanować odmienności.
Ale to nie znaczy, że nigdy tego nie będziemy umieć.
A na pewno jesteśmy do tego zdolni.
fot. Quimono