Nie ma domu ani papierówki

Kirkut w Lesku.

Takie czasy: wielu by chciało wierzyć, że Polacy są narodem wybranym.

Gdyby Polacy byli narodem wybranym, katolicy całego świata słuchaliby w Kościele „Módlmy się za Polaków, do których przodków Pan Bóg przemawiał”. Parędziesiąt lat temu byłoby „Módlmy się za wiarołomnych Polaków”. I jeszcze „drzwi były zamknięte z obawy przed Polakami”.

Historia była jednak inna. Inaczej brzmią biblijne i mszalne teksty.

Niejedne drzwi były (może i są?) zamknięte przed Żydami, których święto dziś obchodzi się w polskim Kościele. Chociaż nazwa święta nie brzmi zbyt przekonująco: Dzień Judaizmu. W Polsce dobrze byłoby chyba po prostu obchodzić Dzień Żydów. Święto Żydów. Tegoroczne motto obchodów, celebrowanych 24. raz, brzmi „Życie i śmierć” (potem jest cytat z Pisma Świętego). Myślę, że tytuł: „Ogólnopolski Dzień Żydów. Życie i śmierć” – byłby lepszy.

Kilka lat temu, niedawno, moja rodzina sprzedała działkę, na której się wychowałam. Tam moi dziadkowie postawili dom, który służył trzem pokoleniom. Od zielonej furtki prowadził prosto betonowy chodnik, na którym uczyłam się chodzić. Obok rosła papierówka – dwa pokolenia przesiedziały na tym drzewie, wypiły niezliczone litry kompotów. W głębi rośnie nadal modrzew, który mój dziadek posadził w roku, w którym się urodziłam. Była wielka brzoza, lipy, bzy, jaśminy, strych, gdzie przechowywano stare zeszyty i książki. Komórka na łopaty, kiedyś nawet ziemianka. Wiata obrośnięta winoroślą, gdzie latem jadło się posiłki. Dziadek nosił mnie na barana wokół domu na tej działce, umawialiśmy się, że ja go będę nosić, gdy urosnę… Jesienią rodzinnie obieraliśmy miski pigwy na sok.

Nowi właściciele wyburzyli dom. Nie mogłam nie patrzeć, jak go ładują do kontenerów. Jak wygląda dom bez okien. Dom pozbawiony dachu, dom-szkielet, wreszcie – nic. Brak domu. Nauczyłam się jeździć na stojąco na rowerze, żeby dojrzeć, co się dzieje z tym miejscem po sprzedaży, gdy postawiono szczelny płot. Chciało się płakać – ale nie mogłam się oprzeć. Teraz jest ogród, trawnik, szpaler tuj od ulicy.

Nie ma śladu po betonowym chodniku, po domu, po moim życiu w tym miejscu, ani po życiu moich bliskich. Nie ma wzmianki po papierówce.

Sprzedaliśmy tę działkę i nowi ludzie zasiali trawnik – mają prawo. Mimo to przychodzą mi na myśl Żydzi, po których zasialiśmy w Polsce tyle trawników.

Cmentarz żydowski w Lesku, u progu Bieszczad – najstarsze nagrobki pochodzą z XVI wieku (1548 rok – najstarszy z nich). Prawie pięćset lat temu – ile to będzie, 25 pokoleń? Niech będzie 20 pokoleń do II wojny światowej. Jak to jest? Jak to się czuje? Jeśli legalna sprzedaż i zniknięcie mojego miejsca oswojonego przez trzy pokolenia tak mi doskwiera, taki daje skurcz, jak to jest, gdy się patrzy wstecz pokoleń dwadzieścia? Wśród Żydów są na pewno tacy, co znają wstecz więcej pokoleń, niż ja. Jak im jest, gdy oglądają polskie trawniki, polskie tuje, w miejscach swoich dawnych domów?

Przykro mi, i dziwnie, że w Płońsku w miejscu zamieszkania Ben Guriona, tego, który współ-założył państwo Izrael i był jego pierwszym premierem, jest teraz tylko metalowy pomnik-drzewo i kamienna tablica. Mam przewodnik, w którym widnieje informacja, że w miejscu drzewa stoi jeszcze ten dom. Jak to możliwe, że władze Płońska nie zadbały, że dom się nie rozpadł? Czy rozpadłby się, gdyby urodził się w nim założyciel i premier, nie wiem, Stanów Zjednoczonych? Francji? Gdybym była z Płońska, chciałabym, żeby stał tam dom Ben Guriona.

Ba, chciałabym, żeby stała synagoga, którą rozebrano po wojnie i w tym samym miejscu zbudowano potem brzydką jak noc siedzibę ZUS (co wydaje mi się przewrotne).

W Kolbuszowej, skąd pochodzi moja druga babcia, płynie mała rzeczka Nil. Nad Nilem siadała moja mała babcia Marysia i czytała „Sierotkę Marysię i siedmiu krasnoludków” i płakała rzewnymi łzami. Pożyczała książkę od żydowskiej koleżanki. U babci najwyraźniej się nie przelewało, nie miała własnych książek. Nil opływa spory rynek – czerwona strzelista katedra na jednym krańcu, z drugiej strony – poziomy budynek synagogi przerobiony teraz na centrum kultury. Zadbany, opatrzony tabliczką, który mówi o dawnym przeznaczeniu.

Nie ma śladu po synagodze w Rajgrodzie, gdzie często jeździmy na wakacje. A była położona w pięknym miejscu – nad zatoką Jeziora Rajgrodzkiego. Gdyby stała na miejscu dziś, wierni mieliby widok na port i jachty, parę łabędzi, które tu stale krążą. Rajgród ma trójkątny rynek. Na ten rynek w czasie wojny Niemcy wypędzili z domów Żydów. Kazali im śpiewać. Mieli utworzyć pochód i maszerować. Stali więc na rynku i oglądali, jak polscy sąsiedzi wynoszą z ich domów pierzyny, poduchy, kury, meble. Polscy sąsiedzi, którzy robili miny i dawali znaki, że niby chronią te pierzyny dla nich, gdy wrócą. Nikt nie wrócił.

Nigdzie w Rajgrodzie nie widziałam informacji o synagodze, której nie ma. Nie ma znaku, które domy należały do Żydów. Mniej więcej dwa kilometry od Rajgrodu, przy bocznej drodze prowadzącej do ośrodka wypoczynkowego, zbudowano niedawno pomnik w miejscu, w którym stał kirkut, żydowski cmentarz. Pomnik przetrwał kilka miesięcy – ktoś rozbił kamienne tafle, uszkodził otwór w kształcie gwiazdy Dawida. W lesie za pomnikiem już dawno nie ma żadnej macewy.

Albo Zakopane. Gdzie jest kirkut w Zakopanem? Powinien gdzieś być. Całe życie jeżdżę do Zakopanego, nie wiem, gdzie jest kirkut. Na Pęksowym Brzyzku byłam wiele razy, a na kirkucie – ani razu. Teraz odkrywam, że tuż przy Pęksowym Brzyzku stała jedna z dwóch zakopiańskich synagog. Że tuż przed wojną żyło w Zakopanem niemal 130 żydowskich rodzin.

Dwa lata temu zabrałam dzieci do Bełżca. Uznałam, że to obóz zagłady, który mogę im pokazać, że może Auschwitz to będzie za dużo. Bełżec dużo bardziej symboliczny: nie ma pokoi pełnych butów, włosów, całej dosłowności drewnianych prycz, torów, pieców. Nie przewidziałam, że Bełżec to dla mnie będzie dużo. Dlatego właśnie, że symboliczny. Bo muzeum zamknięte (poniedziałek) i musieliśmy zadowolić się rozmownością strażnika, który był hojny w swojej opowieści i sugestywny. Bo wśród nazw miejscowości, skąd trafili tu Żydzi była Kolbuszowa – może tu skończyło się życie przyjaciółki mojej babci, właścicielki „Sierotki Marysi”?

Czytam online zapowiedzi uroczystości w Otwocku z okazji Dnia Judaizmu i jakoś mi nie dość, i nie tak. Mam poczucie, że nie świętujemy, jak należy.

Ciągle dokładam nowe cegiełki do swojej wiedzy: na przykład, że żydowska śpiewaczka z getta Wiera Gran ukrywała się w Babicach Starych – vis a vis kościoła, w budynku z kwiaciarnią. U rodziny, których krewnych być może znam.

O tym, że jedną żydowską dziewczynkę, Krysię, uratował mój pradziadek z żoną.

O tym, że okrywam od czasu do czasu, że ktoś ma żydowskie korzenie – z reguły okupione wielką traumą rodziców.

O tym, że przez parę lat pracy w dzienniku Życie patrzyłam przez okno na teren, na którym przed wojną stała synagoga, także zburzona po wojnie, jak ta w Płońsku, a w mykwie obok (gdzie dokonuje się rytualnych ablucji) jest teraz liceum.

Teraz widzę dopiero, jak wiele macew jest na cmentarzu w Palmirach – gdzie pochowani są ludzie wywożeni w czasie wojny z Warszawy.

Nadal nie rozumiem dobrze granic getta – takie są zawiłe. Planuję spacer wzdłuż tych granic.

Patrzę na ludzi, którzy dziś, teraz są Żydami. Polskimi Żydami. Izralelskimi Żydami. Żydami w USA, w Argentynie.

I plączą mi się myśli o przeszłości, o teraźniejszości. Szukanie korzeni, odkrywanie. Pretensje, żale, ból, dystans, oszołomienie przeszłością, która zatyka w gardle.

Gdybanie. Gdybanie też mnie męczy. Gdyby Płońsk był celem wycieczek izraelskiej młodzieży, nie Oświęcim. Gdyby były tanie loty Płońsk-Eljat. Gdyby w Płońsku można było kupić hummus, a na smętnym rynku była knajpa z klezmerską muzyką. Nie byłoby dobrze? Nie byłoby lepiej? Gdyby uczyło się dzieci: Julian Tuwim, polski Żyd? Polak-Żyd?

Gdyby przez pięćset lat obecności Żydów w Polsce udało się zbudować nie wiem, relację? Sympatię? Szacunek? Bliskość?

Kupiłam w tym roku rocznik przedwojennego pisma „Świat”, z 1924 roku. Słowo „Żyd” pojawia się w tym roczniku jeden raz. W tym czasie w Warszawie 1/3 populacji stanowili Żydzi. Mieli własne pismo, nie wiem, może też nie nie pisali w nim o Polakach.

Nawet nie wiem, co bym chciała. Piszę i kasuję. Może bym chciała więcej wiedzieć. Może szacunku dla tych, którzy zginęli. Szacunku dla tych, którzy żyją. Zrozumienia dla tych, którzy wtedy zabierali pierzyny i poduchy w Rajgrodzie (możliwe to?). Przyjęcia, jak było, co było. Już nawet bez – dlaczego.

Śledź mój blog

Loading

5 komentarzy

    • Ten w Lesku bardzo polecam! w dół i w prawo za synagogą, na wzgórzu. W samej synagodze (centrum kultury) też jest ciekawostka – spis miejscowości w Galicji, w których przed wojną mieszkało ponad 100 Żydów. Niestety podobny spis można potem znaleźć w Bełżcu… W Lesku jest też loch – gdzie Żydzi osadzali ziomków, którzy nabroili.

      • Hmm… mam też ciekawą fotę kirkutu teraz w zimie, ale jeszcze nie zdradzę co to, bo być może użyję we wpisie 🙂

        U mnie na blogu we wpisie “ścieżka” odc. 18 można zobaczyć cmentarz choleryczny, a w zasadzie jego szczątki z pewnej wsi w Małopolsce 😉

    • Prawda? Mnie też szkoda. Opowie Pan o przodkach z hotelem? To bardzo ciekawe! Rynek teraz zapamiętałam seledynowy, urządzony trochę bez pomyślunku… pewnie kiedyś była lepsza logika tego miejsca.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *