Rozwijam się trochę nieharmonijnie.
Pamiętam swoją refleksję z 4 klasy liceum chyba, gdy poczułam na lekcji, że doszłam do kresu swoich możliwości poznawczych. Chodziło, zdaje się, o liczby urojone, które, cóż, nie mieściły mi się w głowie.
Pamiętam to okropne uczucie zostawania daleko w tyle za koleżanką Anką, która te urojone miała w małym palcu. Pamiętam też naszego cudownego matematyka, który zrozumiał mój ból i pocieszał mnie, że ludzie mają różne zalety.
Wiele lat później, w sumie dosyć niedawno, spotkał mnie wielki skok rozwojowy. Nie w sprawie liczb urojonych. Pojęłam natomiast całym swoim jestestwem, że świat dzieje się wszędzie na raz.
Oczywiście wiem, że żyjemy na globie, wiem o strefach czasowych, siłach odśrodkowych, pływach morskich i kontynentach, ludach i językach. Co innego jednak wiedzieć to, a co innego poczuć, że tak jest, że dzieje się teraz, że jesteś częścią “kulki ziemskiej”. Rozmyślać, że świat w tej chwili jest z tobą na tej kulce. Teraz na przykład siedzę w Izabelinie i piszę. W tym samym czasie dzieje się wszystko. Czy to nie jest niesamowite?
Może dziś rodzi ta młoda kobieta w obozie dla uchodźców w Grecji, o której czytałam kilka dni temu? Czekała na poród w niepokoju, tak jak Maryja. Urodzi pewnie w szpitalu, nie w żłobie, ale co potem zrobi? Jak ona będzie opiekować się noworodkiem w namiocie? Jak będzie myć swoje dziecko? Nosić do namiotu wodę? A jeśli dziecko się przeziębi? Gdzie pójdzie?
Ciekawi mnie też, kto zrobił moje bombki choinkowe. Kto zmontował lampki? Kto pakował kolorowe serwetki – wszystko z napisem “made in china”. No kto? Czy ten ktoś obchodzi święta? O czym rozmawiają przy pracy te tysiące Chińczyków, którzy robią dla nas bombki? Znów niedawno czytałam tekst o pracy przymusowej w Chinach. O dziewczynce z Wielkiej Brytanii, która w paczce sprowadzonych z Chin świątecznych kartek znalazła desperacki apel o pomoc od zmuszanego do pracy więźnia.
Myślę o Indze, która jest w Australii, gdzie płoną lasy i rząd wstrzymuje w niektóre regiony dostawy prądu – żeby nie dolewać przysłowiowej oliwy do ognia. Siedzę w Izabelinie. Ktoś teraz siedzi w domu bez prądu, a wokół ma płonący las. Co czują ludzie, którzy dziś oglądają zgliszcza w Amazonii?
Piekłam pierniki. Miód od polskich pszczół, ale reszta? Skąd jest mój cynamon? Skąd gałka muszkatołowa i czy jeszcze żyją ci, co je dla mnie zbierali? Skąd goździki? Czy dotykali tych paczek ludzie, którzy na indonezyjskiej wyspie Celebes rok temu byli ofiarami tsunami? Jeśli żyją, jak się mają? Co zrobili, gdy woda zmyła całą wieś z powierzchni ziemi?
Ktoś nazbierał herbaty, którą dostałam wczoraj w prezencie pod choinkę. Może z Indii? Herbatę niemal na pewno zbierały kobiety. Indie przechodzą teraz proces “weryfikacji” obywateli, motywowanej religijnie. W skrócie hindusi są “cacy”, a muzułmanie “be”. Jakiego wyznania była kobieta, która zbierała moje listki? Czy jest bezpieczna? Czy nie zamkną jej w obozie internowania? Myślę też, co robi po pracy? Czy protestuje w obronie praw kobiet, na przykład?
Gdy tak piszę sobie, a dzieci oglądają prezenty myślę o tych ludziach, którzy mieli w rękach to wszystko, co dziś mam.
Nie wiem, może to jest normalna rzecz – import, eksport i tyle.
Ja to jednak pojęłam w pełni niedawno i dla mnie to jest niesamowite – mieszkam na globie razem z moją zbieraczką herbaty. Ona już śpi, w Indiach jest pierwsza w nocy. Z drugiej strony globu ktoś robi dla mnie bombki, dalej na południe ktoś dogląda wanilię, żeby był zbiór na następny rok. Myślę o tych ludziach, czy są szczęśliwi.
Mile