Można.

Dziwne to było uczucie, zobaczyć dwie dziecięce kamizelki ratunkowe przy ołtarzu w kościele Św. Barbary, oparte o balaski balustrady. Jedna żółta, druga różowa, na wpół nadmuchane. Dziwne było zobaczyć tam zdjęcie z Usnarza – znane z mediów zdjęcie dziewczynki w żółtej bluzie i covidowej masce, tej od kota. To było we wtorek, byłam zaproszona na nabożeństwo „Umrzeć z nadziei” organizowane przez Wspólnotę St. Egidio, w intencji ludzi, którzy zginęli w poszukiwaniu bezpieczeństwa.

W kościele porozstawiane zdjęcia drutu kolczastego, skulonych ludzi, pordzewiałych łupinek na morzu, strażników i kogoś, kto łapie oddech chwytając koło ratunkowe. Na ołtarzu krzyż, wygląda, jakby był złożony pospiesznie z resztek desek wyrzuconych na brzeg, widać resztki niebieskiej farby.

Dziwne było słuchać czytanych z ołtarza historii ludzi, którzy zmarli na różnych granicach – lektor czytał o ludziach, którzy zginęli w Meksyku, na Lesbos, po drodze do Włoch albo w Calais. Myślałam, że w kościele będzie garstka – ale nie, wszystkie ławki zajęte. Rosła liczba świeczek zapalanych ku pamięci ofiar.

Za tych, którzy zginęli na granicach lądowych naszej Europy, na szlaku bałkańskim, u granic państw bałtyckich, u naszych granic – za tę piątkę ludzi, którzy zginęli na polsko-białoruskiej granicy w ostatnich dniach, a imion ich nawet nie znamy.

Za tych, którzy nie pozostali obojętni i udzielili im pomocy. Za tych, którzy z odwagą i odpowiedzialnością angażują się w ratowanie i ochronę życia uchodźców. Lektor czyta, a ja czuję, że płakać mi się chce. Za K. się modlę – która goni autobus z ludźmi zatrzymanymi przez Straż Graniczną, żeby przez płot rzucić im butelkę wody, pampersy, coś do jedzenia – zanim Straż z posterunku wywiezie ich do lasu.

Za J. się modlę, ja i cały kościół ludzi – bo w nocy wzywa ekipy ratownicze, żeby wyciągnęły grupę migrantów z bagna. W życiu by nie chciała tej modlitwy, tak myślę, chyba jest niewierząca – ale o kim, jak nie o niej, mam myśleć? O niej, i o M., i o M. – bo podejmują decyzje, czy szukać po lesie grupy dzieci, czy zagubionej nastolatki, żeby ich znaleźć przed Strażą Graniczną.

– Może to głupie, ale po co oni chcą ich znaleźć przed Strażą Graniczną – pyta ktoś, kto powinien to wiedzieć. Dziwię się pytaniu, niecierpliwię. Nie wie?

W lesie trwają wyścigi, a szanse nie są wyrównane. Aktywiści, dalecy od kościoła, niektórzy bardzo dalecy, spieszą się, biegną, żeby spragnionych napoić i głodnych nakarmić. Rany opatrzyć. Buty na suche wymienić. Kurtki przekazać i ciepłe skarpety. Zdążyć – bo jak Straż Graniczna znajdzie ludzi pierwsza, wywiezie w głąb lasu, na granicę, zanim uda się choć tyle pomóc. Raz i drugi, trzeci – niektórzy są odsyłani i siedem razy.

Migranci mówią, że w lasach w strefie objętej stanem wyjątkowym leżą ciała.

Od mieszkańców wiemy, że migrantów jest tam dużo. Spotyka się ich codziennie. Na kolana padają błagać o pomoc. Mieszkańcy dzwonią po Straż. Straż przyjeżdża. Odwozi ludzi do lasu. Także kobiety. Także dzieci. Także dzieci, które nie mają jeszcze dwóch lat.

Nie wiadomo, ilu jest migrantów w tym przygranicznym pasie, w tych obrotowych drzwiach, jakimi ten teren się stał. Działacze pozarządowi spotykają osoby, które były odsyłane na granicę już wiele  razy – i nie chcą więcej. Płaczą, żeby ich przyjąć. Pokazują ślady pobicia – mówią, że pobiły ich białoruskie służby. Statystyki Straży, która codziennie relacjonuje, ile osób odesłała z powrotem na granicę trzeba czytać ze świadomością, że część tych osób liczymy wielokrotnie.

W strefie nieobjętej stanem wyjątkowym często spotyka się ludzi, którzy jakoś się przemknęli. Bo nie jest prawdą, że wschodnia granica jest dzięki strefie szczelna. Od kilku dni sto osób dziennie dociera przez Polskę na naszą zachodnią granicę – Niemcy utworzyły przy granicy punkty przyjęć dla migrantów. Są namioty, pomoc medyczna, jedzenie, woda, toalety. Może odeślą tych ludzi do Polski. Ale nie głodnych, nie bez butów, nie w środku nocy, nie na bagna.

Trwa nabożeństwo. Modlę się za tę dziewczynkę ze zdjęcia, z Usnarza. Za drugą dziewczynkę, która zgubiła w lesie mamę. Za chłopaka w wieku mojej córki, którego polskie służby odwiozły na granicę, choć pluł krwią – tego, który zmarł jako piąty. Za tych, którzy trafili do szpitala w Augustowie wieczorem, a rano zostali wywiezieni z powrotem na granicę. Za rodziny, które piszą do nas na messengerze – bo straciły kontakt z bliskimi w drodze.

Za moich znajomych, ludzi, z którymi pracuję: za A., za O., za M., za B., za P., za M. i innych – ludzi, o których myślę z podziwem, „lewackie idealistki” i „pożytecznych idiotów”, którzy dziś ratują w tym lesie ludzkie życie, wbrew mojemu państwu. Jeśli to nie jest chrześcijaństwo, to co nim jest?

Sytuacja na granicy to bez dwóch zdań polityczna rozgrywka. „Idealistki” i „Idioci” wcale nie chcą, żeby rezygnować z ochrony granic i wpuszczać do Polski każdego, kto zechce. Chodzi o to, żeby nie grać ludźmi w ping-ponga. Żeby respektować prawo ludzi do szukania ochrony – jeśli jej potrzebują. Chodzi o to, żeby traktować migrantów jak ludzi. Żeby używać procedur, które w Polsce mamy, które są stosowane od lat. Nie wiem, o co jeszcze. Żeby móc patrzeć w lustro?

Myślę o tym, jak nowe to jest dla mnie doświadczenie – modlić się tak „szczegółowo” za uchodźców w kościele, tak konkretnie – za ludzi z imienia i nazwiska – tak samo, jak za bliskich zmarłych. Jak dawno nie słyszałam w Kościele takich słów – i myślę, jakie to jest strasznie smutne.

Jak bardzo przywykłam, że w kościele nie mówi się o tym, co dotyka mnie w moim codziennym życiu – albo do tego, że o mojej pracy mówi się źle. Jak przywykłam do poczucia osamotnienia. Jak przywykłam być na marginesie. Jakim zaskoczeniem jest, gdy słyszę z ambony słowa, z którymi się zgadzam. Jakim szokiem jest zdać sobie sprawę, że tak jest.

Dysonans standardowej kościelnej narracji i mojej codziennej pracy z migrantami, który mnie tak boli – cóż, nie ma go tu. Słowo „miłosierdzie” przestaje być zużyte jak brudna szmata i wraca na swoje miejsce. Słowo „bliźni” na powrót oznacza drugiego człowieka, tego w lesie, grzejącego się przy ognisku. Szacunek oznacza to, co ma znaczyć. Godność – to godność.

Uczestniczę w tym nabożeństwie i mam poczucie, jakby elementy rzeczywistości wracały na swoje miejsce. „Umrzeć z nadziei” nazywa się to nabożeństwo. Dla mnie to są narodziny nadziei, jakiś rodzaj przebudzenia.

Jeśli jest możliwe, żeby biskup w dzisiejszej Polsce modlił się za uchodźców i za tych, którzy im pomagają, to możliwe są też inne rzeczy. Widzę, że Sejm zatwierdził przedłużenie stanu wyjątkowego o 60 dni – gdy to piszę, w nocy, jak zwykle gdy podejmuje ważne decyzje.

Mimo to  kilka spraw można załatwić choćby dziś. Od ręki, naprawdę.

Pomoc medyczna

Można wysłać do zamkniętej strefy PCK. PCK ma wyszkolony personel i zasoby, żeby natychmiast, dziś, zapewnić migrantom w strefie podstawową pomoc medyczną, wodę i jedzenie. Gotowe do tego są też ekipy lekarzy i ratowników – wystarczy słowo. Jest możliwe wysłanie lekarzy do strefy na podstawie obecnie obowiązujących przepisów – rozporządzenie o strefie objętej stanem wyjątkowym przewiduje wjazd służb medycznych. Mimo to karetki do migrantów nie są dopuszczane. „Umiera, nie umiera, wszystko jedno” – takie nagranie wypowiedzi dyspozytora karetki słyszałam. Można to zmienić jednym pstryknięciem podejmujących decyzję palców.

Pomoc humanitarna

Wiele osób w strefie tkwi od wielu dni, od miesiąca. Są tam kobiety i dzieci, są rodziny. Można urządzić w strefie punkty pomocy humanitarnej dla tych osób – prowadzone przez organizacje humanitarne, albo Caritas. Można urządzić polowe kuchnie, toalety, rozstawić namioty. I wojsko, i straż graniczna, i terytorialsi i harcerze potrafią to zrobić w parę godzin. Takie punkty mogłyby powstać dziś przed wieczorem – gdyby chcieć. Czemu służy zmuszanie migrantów do wędrowania po lesie noc w noc? Tyle dni? Można w pakiety podstawowej pomocy wyposażyć mieszkańców – żeby przekazali je ludziom w potrzebie. To wszystko jest możliwe.

Ciepłe rzeczy

Hojność Polaków jest wielka – co pokazała ewakuacja Afgańczyków i góry ubrań, które dostali od nas wszystkich. Zapasy rzeczy gotowe do wykorzystania ma wiele organizacji pozarządowych – dziś, teraz, transporty można uruchomić od ręki. Warto przy okazji pomóc odizolowanym w strefie mieszkańcom. Można wyposażyć w zapasy Straż Graniczną, można w strażnicach udostępnić ludziom prysznice i toalety. Tak, to jest schizofreniczne ubrać i nakarmić i odesłać do lasu. Ale lepsze, niż nie nakarmić i nie ubrać.

Ratowanie z potrzasków

Straż Graniczna ma noktowizory i inny sprzęt umożliwiający identyfikację osób w lesie – można ten sprzęt wykorzystać do szukania osób w terenach bagiennych, niebezpiecznych. Można zidentyfikować osoby potrzebujące ratunku, pomocy. Mamy do tego narzędzia.

Wiedza

Pomoc ludziom to teraz priorytet. Ale bardzo ważne jest też wiedzieć, co się dzieje. Poznać rzeczywisty rozmiar migracji – bez liczenia tych samych ludzi kilka razy. Rzetelnie rozeznać, kim są ci, którzy przybywają. Sprawdzić doniesienia o ciałach w lesie. Przywrócić społeczną kontrolę nad tym, co się dzieje na granicy. Władza połączona z bezkarnością zawsze prowadzi do przemocy. W interesie polskich służb jest, aby dać się kontrolować. Lepiej mieć dziennikarza na karku, niż kolegę gwałciciela. Przecież wcześniej czy później któryś strażnik nie wytrzyma napięcia i zacznie robić ludziom większą krzywdę, niż odwiezienie do lasu – nie dlatego, że jest zwyrodnialcem. Dlatego, że pomyśli, że może, i że ujdzie mu na sucho. Przykre to, ale tak będzie.

Dłuższy termin

Emocje są silne, ale trzeba zacząć myśleć długoterminowo – kołowrotek na granicy nie może trwać wiecznie. Inaczej faktycznie Podlasie zmieni się w masowy grób. Masowe groby mają w Polsce tradycję – ale czy naprawdę tego chcemy? To coś nam da? Ochroni? Będziemy silniejsi?

Trzeba poszukać rozwiązań, które do czegoś jednak prowadzą. Trzeba ustalić status prawny osób, które przyjeżdżają – chyba, że państwo serio oczekuje, że w tym kołowrotku ludzie wymrą. Trzeba przyjąć wnioski o ochronę od tych, którzy potrzebują ochrony – czy ich będzie stu, czy tysiąc czy więcej. Odesłać tych, którzy ochrony nie potrzebują – do krajów pochodzenia czy tam, gdzie będą bezpieczni (i zapewne nie na Białoruś). Może zbudować nowe ośrodki dla ludzi, którzy przyjeżdżają. Może zatrudnić więcej personelu w Straży. Może zbudować namiotowe osiedle. Może podjąć działania dyplomatyczne. Może przyjąć na granicę Frontex? Może przemyśleć stosunek Polski do Unii Europejskiej? Może zastanowić się, jakim państwem my chcemy być?

Może jest dobrym pomysłem przestać dzielić, a zacząć rządzić? Przyjrzeć się zasobom? Łączyć siły? Rozmawiać? Słuchać specjalistów? Poszukać sojuszników? Zbudować strategię działania? Zastanowić się nad tym, co jest w naszym długofalowym interesie? Może warto przyjąć i pięć i dziesięć tysięcy ludzi zamiast rozniecać w nieskończoność wojny polsko-polskie?

To wszystko jutro. Zadanie na dziś to nie wywozić dzieci do lasu. Tyle. Proste.

Śledź mój blog

Loading

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *