
Nawet śmierć jest podobna. I na Podlasiu i na Samos kobiety umierają na oczach dzieci. Mężczyźni budzą się, żeby odkryć, że nie żyje towarzysz podróży. Gubią się. Tu i tu nie zawsze wiadomo, jak kto się nazywa. Co go tu dokładnie przywiodło. Nie wiadomo nawet, gdzie ludzie są/będą pochowani. Gdzie kto zginął. Niby klimat nie ten – a tu i tam ludzie giną z wychłodzenia organizmu. Gubią się dzieci. Rozdzielają rodziny.
Na Samos tak było rok temu. Na Podlasiu – dziś, teraz.
Kilka dni w Grecji miało być chwilą oddechu od polskich realiów – ale oba konteksty są tak podobne, że zapiera dech.
– Codziennie jadę do pracy, z Paraskevi do Samos. 20 minut, wzdłuż wybrzeża. Rok temu codziennie rano widziałem ludzi na plaży, przemoczonych, zmarzniętych, widziałem ich unoszących się na falach, jak próbują dopłynąć do brzegu. Gdy wracam do domu, widzę, jak suszą się na słońcu. Gdy jestem w domu leje deszcz, jest zimno, i myślę o tych ludziach, którzy są tam, na plaży. Jestem w domu, i nie wiem, co mam zrobić – to słyszę na Samos.
– Znajdujemy tylu ludzi, że musimy decydować, komu dać buty, komu skarpety. Komu jabłko, komu batonik – mówi jedna z aktywistek, która monitoruje sytuację na Podlasiu, a teraz – ratuje ludziom życie, dostarczając do lasu koce i jedzenie. Mówi, że w podlaskich lasach są setki ludzi. Zgłoszenia o kolejnych spływają bez przerwy. Wiele osób jest chorych, wiele półprzytomnych, są głodne dzieci bez rodziców, są ludzie bez butów. Ludzie umierają w lasach Podlasia.
Na Samos ludzie widzą migrantów w obozie (dziś 600 osób, było 6000 w ubiegłym roku – na tyle samo mieszkańców). Nikt nie wie, ile mamy osób na Podlasiu. Dziś – setki.
*
W porcie w Samos cumują włoskie, niemieckie, greckie patrolowe statki. Jeden ma banner Frontexu, europejskiej agencji ochrony granic. W nocy wyławiają ludzi z morza. Odholowują na tureckie wody, podobno, co nie jest trudne, bo Turcję widać na horyzoncie. W normalnych czasach przepłynięcie promem z Turcji na Samos trwa 40 minut.
W kafejkach wzdłuż deptaku siedzą tu i ówdzie mundurowi.
Na Podlasiu po drogach i dróżkach krążą Straż Graniczna, wojsko, policja, terytorialsi. Straż Graniczna otwarcie mówi, że odsyła ludzi na granicę.
Odkąd mamy stan wyjątkowy, nie ma już aut dziennikarzy i aktywistów – obserwują wypadki poza strefą objętą stanem wyjątkowym – i tam znajdują po lasach wyczerpanych, wygłodzonych ludzi. Dziś znaleźli jedenastu. Część nadaje się od razu do szpitala.
Nie ma PCK. Nie ma UNHCR. Nie ma karetek ani medyków. Gdzie oni wszyscy są?
*
Jedzenie kalmarów na Samos wydaje się perwersyjnie przyjemne – przecież pływały w morzu, gdzie toną ludzie. Pływanie w morzu wiąże się z mieszanymi uczuciami. Ale pływam w morzu i jem kalmary – i to jest rozkoszne doświadczenie. Poddaję się falom, które są cudownie odświeżające. Tym samym falom, na których ksztuszą się migranci przybywający tu na byle jakich łódeczkach. Nie sposób o tym nie myśleć. Nie sposób nie poddawać się przyjemności, jaką daje ciału kąpiel po gorącym dniu. Popijam lokalne wino, świeże, o wyraźnym winogronowym posmaku, bo potrzeba ukojenia po burzy rozbieżnych emocji, które się tu czuje.
Na Podlasiu jest pięknie. Oglądam zdjęcia z ubiegłorocznej wycieczki na rowerach – byliśmy tu całą rodziną: w Krynkach, Kundziczach, Kruszynianach, Teremiskach, Hajnówce. Krążyliśmy po okolicy, gubiliśmy się w lasach, o czwartej rano wychodziłam na łąki żeby zobaczyć żubry. Niedobrze mi, gdy pomyślę, że na te same myśliwskie ambony teraz wchodzą (być może?) ci, którzy chcą wypatrzyć ludzi. Cierpnę, bo ludzie umierają tam, gdzie z rodziną robiliśmy rok temu piknik.
*
– Działacze mają ten sam profil, co migranci – mówią mi lokalsi na Samos. Bo aktywiści też przyjeżdżają i wyjeżdżają. Też nie wiedzą, co i jak i kto jest kim w lokalnej społeczności. Są tu na chwilę. Działają bez perspektywy, co będzie za pół roku, za rok, za dwa. Mogą wyjechać, kiedy im się znudzi, albo kiedy im się zachce, albo kiedy projekt się skończy.
Na Samos nie ma pracy. Młodzi wyjeżdżają, jest mało dzieci, mało szkół, a wiele osób pracuje tylko sezonowo. Obsługuje latem turystów.
Na Podlasiu jedna szkoła obsługuje wiele wsi i przysiółków, większość dzieci dojeżdża do szkoły szkolnym autobusem. Z Centrum Kultury w Krynkach, które działa w weekendy, korzystają głównie seniorzy. Nie ma pracy. Praca w Straży Granicznej to atrakcyjna opcja.
Tu i tam ludzi denerwuje, gdy przyjeżdżają do pracy obcy – jakby nie można było dać zarobić lokalnym.
*
– Sporo ludzi zarobiło na uchodźcach miliony – mówi Mihalis. Gdy jego organizacja wspierała uchodźców, wypłacała odszkodowania ludziom, którzy udostępnili mieszkania uchodźcom, a ci coś zniszczyli. – Wielu wyremontowało sobie całe domy, choć uchodźcy nie dotknęli palcem – mówi.
Dla 6 tysięcy ludzi w ośrodkach na Samos trzeba było chleba. Ryżu, mąki, oleju, kurczaków czy owoców. Ktoś sprzedawał to wszystko – na Samos obóz oznaczał podwojenie liczby jedzących. Ktoś zarabiał na transporcie. Ktoś wynajmował działaczom, strażnikom i dziennikarzom pokoje hotelowe.
Aktywiści i media jedli i na Podlasiu – ciekawe, ile ekstra zarobiła knajpa na unikalnym w Polsce, sześciokątnym rynku w Krynkach.
*
– W budowaniu jakiegoś podstawowego zrozumienia pomaga nam historia – to Alexandros, lokalny historyk. – Ze strachu przed piratami ludzie przez wiele lat nie osiedlali się na Samos, wyspa przez 600 lat była niezamieszkana. Potem stopniowo przybywali ludzie z Izmiru (w Turcji), z Aten czy innych wysp w Grecji – w rezultacie każda wieś ma trochę innych przodków, trochę inny dialekt, słowa dla siebie unikalne.
Ludzie na Samos są dumni ze swojej historii.
– To prawda, że Pitagoras tu mieszkał? – pytam.
– Tak, i Hera, ta bogini! – zapewniają entuzjastycznie.
Z północnego Podlasia pochodzi rodzina mojego męża. Wśród nagrobków przodków są pisane łacinką i pisane cyrylicą. Babcie i dziadkowie to byli katolikami, to prawosławnymi, bywało, że zmiany zachodziły co pokolenie. Ludzie zmieniali tu kraj parę razy nie ruszając się z domu.
Duma z dziedzictwa na Podlasiu walczy na razie z chęcią zarobku. Wielka dyskusja o uchodźcach często przegrywa z wielką dyskusją o budowie kurzych farm w bezpośrednim sąsiedztwie Kruszynian – ostoi polskich Tatarów.
*
Ludzie chcą być dobrzy. Chcą czuć się lepsi i być lepsi. Nawet, jak nie wszyscy, to wielu.
– My na Samos jesteśmy dużo rozsądniejsi niż ludzie na innych wyspach, nie protestujemy tak łatwo – mówi Babis, lokalny działacz z organizacji, która przeciwdziała uzależnienieom na wyspie. – Protesty, które tu były, domagały się lepszych warunków dla uchodźców, a nie tego, żeby się ich pozbyć.
Mimo to ludzie nie lubią, żeby było wiadomo, że pomagają. Boją się reakcji swoich.
Zupełnie jak na Podlasiu. Zupę ugotują i do lasu zaniosą. Buty z nóg zdejmą i oddadzą. Wodą i herbatą częstują. Ale nie chcą, żeby w gazecie napisać, w którym domu ta życzliwość. Bo po domu na zdjęciu widać, o kogo chodzi. Zdjęcie domu jest jak adres – i to się może źle skończyć. Grupy nacjonalistów są tu dobrze zorganizowane. Pomagać – tak. Ale wchodzić w otwarty konflikt z sąsiadami o innych poglądach – to sprawia, że życie na wsi staje się nie do zniesienia.
Życzliwość ludzi na Samos to też tylko jedna strona medalu. Organizacje pomocowe opowiadają, jak ktoś spalił im van. Mówią o pracownikach, którzy zostali pobici.
*
Zamienienie granicy w pole bitwy rodzi ofiary i przemoc. Część kobiet przybyła tu niezgwałcona. Część mężczyzn niepobitych. Niektóre dzieci nie widziały wcześniej krwi ani śmierci – bo rodzice wyjechali na czas.
Po dwóch latach w zamkniętym obozie takich szczęśliwców jest znacznie mniej. Tak, w obozach jest przemoc, gwałty, alkohol, także śmierć.
Na polsko-czeskiej granicy na małych dróżkach są miejsca z mostkiem, który z jednej strony ma napis „Polska”, a z drugiej „Republika Czeska”. I tyle. Nie do uwierzenia, gdy się popatrzy na obecne zasieki na odcinku białoruskim. Granice mogą znaczyć różne rzeczy, potrafią być takie różne.
– Przyzwyczajamy się do zasieków i murów – mówi Mihalis. – Ale to nie jest normalne. Nie musi być. Granica nie musi tak wyglądać.
Myślę, że mury i zasieki niedawno forsowali nie tak dawno, od wewnątrz, Polacy. Myślę, że za mojego dzieciństwa granice w Polsce wszędzie oznaczały zaorane pasy ziemi. Myślę, jaką frajdę miałam z moimi dziećmi, gdy na polsko-czeskim przejściu granicznym pozowaliśmy na mostku do zdjęć, biegając w tę i wewtę.
*
– Ludzie mówią o kryzysie migracyjnym, ale to nie jest żaden kryzys – mówi Mihalis. – To nowy kształt rzeczywistości. Bez sensu jest tkwić w tym myśleniu kryzysowym, bo tak już po prostu będzie. Ludzie będą przyjeżdżali. Migracja to nie jest coś, co się skończy.
Na Podlasiu jest kryzys. Jest Samos z ubiegłego roku.
Pytają mnie dziennikarze, co będzie. Czy Polska jest przygotowana. Skąd będą przybywać migranci.
Wiem, że będą przybywać migranci. Będą pochodzić z krajów, w których nie ma perspektyw, szans rozwoju, bezpieczeństwa, warunków do życia. Nie wiem skąd. Bliskiego Wschodu, środkowej Azji? Afryki? Białorusi? Ukrainy? Kto wie, może i Turcji i Włoch i Hiszpanii – futurystyczne książki o zmianach klimatycznych prezentują i takie scenariusze.
Stopień przygotowania zaczyna się od głowy. Nie mamy dość nauczycieli, pracowników socjalnych, tłumaczy i lekarzy mówiących w językach obcych. Nie chodzi o to, że ich nie mamy. Chodzi o to, że ciągle nie uważamy, że potrzebujemy ich mieć. Wręcz przeciwnie – Polska, na poziomie systemowym, ignoruje fakt, że jesteśmy krajem zróżnicowanym, w którym ludzie mają różne potrzeby i są różni. I będzie tak przez długi, długi czas. Może dopóki sami znowu będziemy kiedyś uchodźcami.
Podziwiam zaangażowanie. Ale jednak sporo w tym głosie szlachetnej naiwności. Podejście “Festung Europa” ie jest może ładne ale wkrótce może okazać się jedynym wyjściem. Wpuścimy dziesiątki przyjadą setki, wpuścimy setki przyjadą tysiące, wpuścimy tysiące przyjadą miliony. Nie rozwiążemy problemów świata otwierając swoje granice dla wszystkich. Zaprosimy tylko te problemy do siebie.
Dziękuję za ten głos. Sporo o tym myślę i na pewno to jest temat bardzo skomplikowany i wielowątkowy. W wielkim skrócie w swoim rozumowaniu skłaniam się ku przekonaniu, że po prostu zamykając te granice nie osiągniemy pożądanego celu. Oddzielenie się od reszty świata nie jest możliwe, moim zdaniem, sądzę nawet, że może być groźne i przynieść skutki odwrotne do oczekiwanych. Europa nie jest samowystarczalna. Jest też małym kontynentem. Owiązanie się drutem kolczastym nie przyniesie nam pięknego życia, jakby wielu chciało. Na pewno też nie ma we mnie zgody na to, że nasz spokój czy dobrobyt wiąże się/ma się wiązać z ogromnym kosztem innych ludzi. A co będzie – nie wiem 😉 pożyjemy zobaczymy. Pozdrawiam serdecznie!
Jak to się skończy(to czyli niekontrolowany napływ migrantów) to doskonale wiemy. Mamy już takie przykłady. Widać to ,np. po Libanie. Kiedyś kwitnące państwo – perła! Teraz ? Wystarczy przeczytać:
https://www.worldbank.org/en/news/press-release/2021/05/01/lebanon-sinking-into-one-of-the-most-severe-global-crises-episodes
Historia Libanu i co spowodowało upadek tego bogatego państwa? https://pl.wikipedia.org/wiki/Liban
Od kiedy masy migrantów przekroczyły punkt krytyczny – państwo upada.
Tego życzycie naszym dzieciom? Chociaż pani pewnie nie ma dzieci więc pani to lotto jaka będzie przyszłość.
Dziękuję za komentarz. Mam dzieci, jeśli to istotne dla Pana. Liban-bogate państwo to historia znacznie wcześniej zakończona niż obecny napływ migrantów. Zanim dotarli migranci, ten kraj przeżył parę zbrojnych konfliktów, o czym Pan zapewne wie. Już 30 lat temu to było państwo w kryzysie – świeżo odbudowywane z ruin. Jest tego wiele złożonych przyczyn. Z pewnością napływ migrantów nie pomógł w stabilizacji – bo stanowi wielkie wyzwanie. Warto też może dodać, że Libańczycy przyjęli milion migrantów, mimo swoich trudności. To odpowiednik 1/4 populacji tego kraju. W dodatku ludzi z Syrii – którzy parę lat wcześniej byli w Libanie kimś w rodzaju okupantów.
A czego chcę dla moich dzieci? Chcę pokoju. Chcę, żeby mogli godnie żyć. Chcę, żeby starali się być dobrymi ludźmi. W oparciu o moje doświadczenie życiowe uważam, że lepiej jest, gdy ludzie sobie pomagają. Starają się myśleć o sobie. Gdy starają się zrozumieć innych – kimkolwiek ci inni są. Myślę, że migrant, który otrzyma pomoc ma lepsze szanse wejść w społeczeństwo, niż ten, który tej pomocy nie otrzyma.
Pani Agnieszko niestety akurat destabilizacja Libanu rozpoczęła się w momencie napływu emigrantów tyle że z Palestyny. Tradycyjni libańscy Arabowie żyjący w tej Szwajcarii bliskiego wschodu zostali utopieni morzu zrewoltowanych Palestyńczyków. Podobna historia miała zresztą tez miejsce w Jordanii ale tam monarcha zadziałał bardzo zdecydowanie. Obecna fala emigracji z Syrii to już raczej epilog katastrofy tego pięknego kraju.
Dziękuję bardzo. Na pewno poczytam więcej. Od samych Libańczyków słyszałam raczej, że problemy Bliskiego Wschodu w ogóle zaczęły się jeszcze wcześniej niż emigracja Palestyńczyków – wskutek kreślenia granic przez Europejczyków. Ale tyle po drodze się działo, że to pewnie trudno powiedzieć. Ciekawe są losy tego regionu – ale nie do pozazdroszczenia.
Zapewne w opinii Arabów granice powinny się ukształtować tak jak Bóg/Allah przykazał metodą masowych czystek etnicznych i rzezi. Nie żeby Europejczycy w końcu XIX i początku XX wieku mieli coś przeciw temu ale było to po prostu mało opłacalne. Więc część półwyspu podzielili po swojemu tak jak wcześniej i Osmanowie i Rzymianie. Dlaczego narody posiadające i pieniądze (ropa!) i tradycje sięgające tysięcy lat wstecz nie potrafią do dziś się odnaleźć?
Widzę że poprzednie komentarze nie przeszły. Dlatego zamieszczam link do jednego artykułu który powinien otworzyć oczy tym którzy tak optują za niekontrolowaną migracją:
https://www.brookings.edu/blog/future-development/2021/04/15/why-syrian-refugees-in-lebanon-are-a-crisis-within-a-crisis/
Przypominam że Liban przed falami migracji był państwem kwitnącym. Pytam się?! Tego chcecie tutaj? Naprawdę?
Przepraszam Pana za poślizg w akceptacji komentarza. Nie zaglądam tu codziennie. Pana stwierdzenie, że “Liban był państwem kwitnącym” przeczy tytułowi cytowanego przez Pana tekstu “crisis within a crisis”. Sytuacja Polski i Libanu nie jest porównywalna. Na pewno nie chcemy w Polsce sytuacji, gdy ludzi trzyma się na granicy tygodniami w zimnie i deszczu. Migracją da się zarządzać. I chcę, żeby to mądrze robić.
Zapewne w Libanie, w swoim czasie jak wpuszczali miliony migrantów, również były takie aktywistki i idealistki. Też krzyczały że jakoś to będzie. Nie! Nie było. Jest katastrofa. Do tego chce pani doprowadzić tutaj? Weźmie pani odpowiedzialność za przyszłe ofiary!?
Panie Darku, ja nigdy nie mówię, że jakoś to będzie! Ja wiem, co trzeba robić, żeby było lepiej i czego nie robić, żeby nie było gorzej.