Jest takie powiedzenie, że najlepiej być pięknym, zdrowym i bogatym. I pytania referendalne rządu z tym mi się właśnie kojarzą: kto chce, żeby było miło, łatwo i przyjemnie? Rząd się może pyta a rebour, bo chce usłyszeć cztery „nie”, tylko po co?
Na każde z pytań, które padną, nie ma odpowiedzi, którą da się zaznaczyć w kratce „tak” czy „nie”. W każdej sprawie istotne są zupełnie inne pytania.
“Czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw?” zapyta mnie rząd.
Wróciłam właśnie z Gór Izerskich, gdzie mieszkałam u rolnika. Rozmawiałam tam z ludźmi o tym, jak się żyje na wsi. Usłyszałam, że państwo jako system podejmuje nieracjonalne decyzje. O tym na przykład, że brakuje drewna w tartakach, bo Lasy Państwowe sprzedają drewno od razu za granicę, do Niemiec albo Chin. Lasy wycina się na potęgę, nie zważając na walory przyrodnicze ani polski rynek. Wzdłuż szlaków turystycznych w Karkonoszach na własne oczy widziałam wycinki, w ostatni piątek. W Puszczy Kampinoskiej pod nosem mam to samo. Wycinki na Podlasiu oglądałam w ubiegłe wakacje. Nie jestem ekonomistką – ale widzę, że polskie przedsiębiorstwo niszczy polski krajobraz.
Nie popieram wyprzedaży państwowych przedsiębiorstw – jak kania dżdżu łaknę mądrych przedsiębiorstw i przedsiębiorców i przedsiębiorczyń, którzy będą dobrze gospodarowali dobrami, które ma mój kraj, dla dobra wspólnego – zarządzając państwowym jak swoim – znaczy, troskliwie, gospodarnie. Z tego właśnie powodu nie popieram też jednak utrzymywania państwowych przedsiębiorstw, które działają na szkodę mojego kraju, bo ktoś je traktuje jak prywatne. Część państwowych przedsiębiorstw działa źle. I co teraz? Gdzie kratka na mój głos?
“Czy jesteś za podwyższeniem wieku emerytalnego wynoszącego dziś 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn?”
Czemu rząd od razu nie zapyta np. o pożądany przez obywateli poziom bezrobocia albo stawki procentowe? Czemu nie spyta o kurs wymiany złotówek na euro? O poziom inflacji? Na pewno ludzie mają w tej sprawie opinie.
Wiek emerytalny powinien być ustalany w odpowiedzi na szereg ekonomicznych uwarunkowań i potrzeb. Skoro państwo nie chce zarządzać deficytem demograficznym w Polsce przy pomocy migracji, będziemy doświadczać w Polsce braku rąk do pracy. Będą potrzebni ludzie starsi – ponieważ nie będzie młodych. Wydłużanie czasu aktywności ekonomicznej ludzi stanie się więc koniecznością, czy nam się to podoba, czy nie. W Japonii, gdzie niechęć do migracji jest podobna, 29 procent społeczeństwa to osoby powyżej 65 roku życia (w Polsce 18,9 procent to osoby powyżej 65 rż, według danych GUS za 2021 r, odsetek systematycznie rośnie i według prognoz nadal będzie rósł). Już dwa lata temu rząd japoński zaczął zabiegać o utrzymanie na rynku pracy osób do 70. roku życia – ponieważ zwyczajnie nie ma komu wykonywać pracy. Ludziom to się może nie podobać, w Japonii też się nie podoba. Być może to jednak będzie konieczne. Może warto o tym z ludźmi rozmawiać? O tym, że problem jest, a pytanie z referendum nie zaklina rzeczywistości?
Znowu nie ma dla mnie dobrej kratki.
“Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?”
Tu mi rząd przywalił w samo serce, a lider opozycji swoją alternatywną propozycją pytania dołożył. Każdy element tego pytania wywołuje mój protest – bo nijak się ma ani do rzeczywistości, ani do przyszłych wyzwań.
Pytanie nadaje się na analizy podobnie jak teksty biblijne – po wyrazie, po kawałku. Więc po kolei:
Czy się zgadzasz na przyjęcie tysięcy ludzi?
Przyjadą tysiące ludzi. Ba, w perspektywie dekad przyjadą miliony ludzi. O tym od lat właśnie usiłuję mówić – i ja i spora grupa specjalistów od migracji – przyjadą do Polski ludzie z różnych krajów, będą przyjeżdżali, już przyjechali, są. To się stało, dzieje się, zgoda tu nie ma nic do rzeczy. Nic do tego nie ma Angela Merkel. Więcej ludzi przyjedzie, po prostu, z powodu zmian klimatu, nierównego dostępu do dóbr, potrzeb rynku, wojen i konfliktów albo z powodów, których sobie jeszcze nie wyobrażamy. Wyzwaniem i trudnością w rządzeniu naszym krajem jest i będzie integracja tych osób i zbudowanie nowego rodzaju wspólnoty, w której umiemy się dogadać w zróżnicowanej grupie.
Równie dobrze rząd mógłby pytać „Czy zgadzasz się na zmiany pór roku?”
Migracja stanowi stały element rzeczywistości, ona jest. Potrzeba zidentyfikować realne trudności z nią związane – istnieją, niebagatelne. Jest trudne włączenie ludzi na rynek pracy. Jest trudne budowanie poczucia wzajemnego zaufania do ludzi, którzy wyrośli w innej kulturze i tradycjach. Jest trudne i kosztowne uczenie przybyszów języka polskiego. Jest trudne włączanie dzieci do systemu edukacji. Jest trudne zapewnienie przybyszom możliwości rozwoju i pracy w zawodzie. Jest trudne pokonywanie różnic kulturowych. Jest trudne obserwować, jak świat wokół się zmienia, nie jest znajomy i przytulny i babciny – i żyć w tym świecie, być szczęśliwym. Jest trudne, że część przybyszów wyznaje inne wartości. Jest trudne, że różnorodność kulturowa czasem budzi w ludziach demony, czego efektem bywa przemoc – zarówno po stronie rdzennej ludności, jak wśród migrantów. Jest trudne to wszystko.
Jednocześnie budowanie idyllicznego obrazu społeczeństwa, które jest kulturowo i religijnie jednorodne, jest ułudą. Nie wydarzy się.
Czy się zgadzasz na nielegalnych imigrantów? Pyta dalej rząd.
To, czy ktoś jest legalny – to kwestia decyzji państwa, co najmniej w takim samym stopniu, jak samego delikwenta. Państwa, rządy i administracje decydują, jaki status nadają ludziom przybywającym do danego kraju. Tak, ludzie dokonują wyborów, które na ich status prawny mają wpływ: przekraczają zieloną granicę, nie pilnują ważności swoich dokumentów, łamią prawo migracyjne albo decydują się na desperackie kroki, bo nie mają innego wyboru. Ale to państwa wydają dokumenty, autoryzują pobyty i rozdzielają wizy. Na status prawny ludzi państwa mają wpływ – one tworzą legalność lub nielegalność. Paradoksalnie, cały proces europejskiej solidarności, przed którym polski rząd tak ostro się wzbrania, zmierza do regulowania statusu osób i porządkowania ich sytuacji prawnej. W interesie Polski jest mieć na swoim terenie migrantów o statusie uregulowanym, nie – nieuregulowanym. Jednak to Polska ma na to wpływ – może regulować pobyt albo nie, ba – robi to od lat. Nie pytając.
Państwo się dalej zapytuje, czy się zgadzam na przybycie osób z Bliskiego Wschodu i Afryki.
W ubiegłym tygodniu dostałam sms od Abdurahmana, dziennikarza Al Jazeera, z którym rozmawiałam kilka miesięcy wcześniej. Przesłał mi informację od kolegi po fachu, który usłyszał od polskiej straży granicznej, że jest „za ciemny”, co stanowi problem. Dziennikarz był w szoku, bo nie sądził, że rasizm w Polsce jest formułowany przez służby państwowe aż tak wprost. Napisał mi „I thought it (rasizm) would be less direct”.
No cóż, nie jest less direct.
Jednocześnie, kreśląc rasowe granice w swoim pytaniu, rząd pomija sporą część świata, która generuje migracje do Polski. Nie pyta o osoby z Bangladeszu, Indii, Filipin, Nepalu, Tadżykistanu, Turcji ani z Rosji. Nie pyta o osoby z Boliwii albo Wenezueli, ani o obywateli krajów Unii. Nie wiem, jak rząd kwalifikuje Afganistan – czy to jeszcze Bliski Wschód, czy nie. Wszystkie wymienione kraje są krajami pochodzenia migrantów przybywających obecnie do Polski. Na nich też się mamy zgadzać, czy już nie? Czy czarna osoba z Brazylii, na przykład, jest dla rządu OK?
Reszta pytania referendalnego, czyli „zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską” po prostu nie odpowiada rzeczywistości. Można by się zapytać czy się zgadzamy, żeby wieczorne wiadomości telewizyjne nadal prowadził Bilbo Baggins. Nie ma czegoś takiego. Propozycja, która jest obecnie na stole w europejskich rozmowach, właśnie nie stanowi przymusowego mechanizmu relokacji. Daje wiele opcji i możliwości udziału we wspólnym mierzeniu się z wyzwaniami migracyjnymi (nie podoba mi się, wcale nie jest to dobra wspólna polityka, niemniej – jest próbą wypracowania wspólnego reagowania na wspólne sprawy). Rozwiązanie uwzględnia polską specyfikę kraju graniczącego z Ukrainą objętą wojną.
W całym tym pytaniu jesteśmy straszeni i manipulowani. Pytanie dotyczy sprawy nieistniejącej. Tej sytuacji nie ma.
Jednocześnie, są ważne pytania do zadania w tym temacie, choć moim zdaniem nie w formie referendum: czego potrzebują Polacy, żeby dobrze się czuć w zróżnicowanej Polsce? Jakie widzą wyzwania związane z obecnością wielu setek tysięcy osób z Ukrainy? Jak uporządkować rynek pracy, gdy mamy na nim przedstawicieli wielu narodowości? Jak przebudować struktury odpowiedzialne za sprawy migrantów w Polsce, by były efektywne? Jak powinna wyglądać polityka migracyjna państwa i jak ją dobrze przygotować?
Jest o czym rozmawiać.
„Czy popierasz likwidację bariery na granicy Rzeczypospolitej Polskiej z Republiką Białorusi?”
Koszt tej bariery wyceniano na ponad półtora miliarda złotych. Nie wiem, ile już wydano, ale wiele wskazuje na to, że póki co to pieniądze wyrzucone w błoto. Bariera nie zatrzymuje ludzi – przekraczają granicę i docierają do Niemiec w skali tak dużej, że w rozmowach dyplomatycznych Polski i Niemiec pojawił się temat powrotu kontroli granicznych.
Nie popieram budowy tej bariery. Nie popieram, że narracja rządu na temat tej granicy przeciwstawia sobie koncept bezpieczeństwa państwa i ludzkiego podejścia wobec osób przekraczających granicę. Nie popieram odsyłania ludzi na Białoruś, gdzie doświadczają przemocy. Nie popieram nieludzkiego traktowania i cierpień, których sprawcami jesteśmy my, polskie państwo (odpowiadając za nasze decyzje, na naszym terenie, w odróżnieniu od odpowiedzialności Mińska i Moskwy za całą tę sytuację). Nie popieram instrumentalnego traktowania sytuacji na pograniczu przez rząd, a także przez opozycję.
Nie mam energii sprawdzać, kto realnie buduje tę barierę i kto zarabia te miliony (czy przypadkiem państwowa firma?). Jestem zdania, że nasza polityka na pograniczu jest nie tylko kosztowna i nieskuteczna, ale też niehumanitarna i niebezpieczna. Burzy mnie, że państwo godzi się na śmierć ludzi na pograniczu. Skoro teraz dosyła tam wojsko, rozumiem, ma zgodę na więcej śmierci – bo uzbrojeni ludzie przecież w końcu użyją swojej broni. Burzy mnie, jak rozgrywa między sobą ludzi wokół tego tematu.
Państwo traktuje aktywistów ratujących ludziom życie w lesie jak przestępców. Jednocześnie nie zatrzymuje osób przekraczających granicę i nie pobiera od nich odcisków palców – tylko odsyła osoby na Białoruś, skąd podejmują one kolejne próby przekroczenia granicy. Rejestrowanie osób przekraczających granicę dałoby nam szansę policzyć ludzi na pograniczu i pomóc w walce z zorganizowaną przestępczością oraz przemytem ludzi, które sobie w tym regionie wyhodowaliśmy przez ostatnie dwa lata. Sam brak takiej procedury wydaje mi się niebezpieczny, a pojawienie się na Białorusi Grupy Wagnera dolało oliwy do ognia.
Wpadamy w matnię, bez szacunku dla ludzi, którzy są na pograniczu: dla migrantów przekraczających granicę, dla mieszkańców niosących pomoc, ani nawet dla strażników granicznych, którzy wykonują pracę nie do pozazdroszczenia. Narastające emocje w końcu odbiją się rykoszetem na szacunku państwa do mnie. W kraju pozbawionym szacunku, rozmowy, poszukiwania konsensusu zamiast kratek na nieisotne, dzielące ludzi iksy będą za chwilę kraty.
Daję znać, że czytam!
Dziękuję!
Tyle że to referendum to czysta polityka. Bo gdyby o coś chodziło to warto dołożyć jeszcze konkordat i aborcję. I wtedy było by wesoło.
To prawda! 😉 Jednak taki sposób uprawiania polityki psuje ludziom dużo krwi. Psuje delikatną tkankę porozumienia między ludźmi. To jest duży koszt wyborczy, tak myślę. Strach pomyśleć, co jeszcze usłyszymy przed połową października.
Spór w polityce jest naturalny i konieczny. Uważam że wiara w powszechną zgodę jest naiwnością. Kiedy główne partie milczą na temat problemów to jak w Niemczech rodzą się nowe skrajne ruchy które przybierają na sile.
Oczywiście, wiem to. Moja naiwność ma granice. Ale czy ten spór musi tak wyglądać? Nie da się dyskutować na argumenty i jednak nie na poziomie rynsztoka? Szczególnie, gdy świat się zmienia w zawrotnym tempie i nikt nie wie, co będzie – czy nie mądrze byłoby jednak po prostu wysłuchiwać swoje perspektywy i dochodzić do konsensusów? Kształt obecnego sporu w polityce wydaje mi się odstręczający. Ani nie naturalny ani – w obecnym kształcie – konieczny.
Szlachetne ale chyba nierealne. Jak ma wyglądać np. kompromis w kwestii aborcji kiedy jedna ze stron przywołuje argumenty absolutne? A to jest spór w polskim społeczeństwie zupełnie realny (zresztą nie tylko w polskim). Polityka konsensualna ma swoje konsekwencje. Najsilniejsza jest rosnąca grupa osób “poza konsensusem” które wspierają ruchy radykalne i których mainstream nie obsługuje.
Dziękuję 😉 Co Pan proponuje, co uwzględnia tę optykę, a nie jest rynsztokiem? Co jest realne, ale przyniosłoby znaczącą zmianę? Ludzie często wybierają sobie jeden element rzeczywistości, w którym używają argumentów absolutnych – uciekając od absolutu w innych sprawach. Być może kultura dialogu, choćby wysłuchania argumentów i próby ich zrozumienia to jednak jest jakaś metoda? W sprawie ruchów radykalnych “poza konsensusem” – ciekawa jestem, czy istnieje wiedza o skutecznych metodach łagodzenia tego radykalizmu i włączania ludzi do mainstreamu (inne niż właśnie dialog). Jeśli Pan może polecić lektury, to chętnie poczytam.
“Tradycyjnie” to minimum praw definiuje konstytucja uchwalana i zmieniana w warunkach na tyle wysokiego progu aby nie było możliwe nazbyt gwałtowne operowanie prawem w zakresie wartości podstawowych. Niestety tak w PL jak i w USA mamy do czynienia z operowaniem na tych wartościach przez judykatywę (władzę sądowniczą) pozostającą poza demokratyczną kontrolą. I widać to nie tylko w decyzjach polskiego TK czy Sądu Najwyższego USA ale np. orzeczeniach ETPC w mojej opinii niekiedy daleko wykraczających poza obszar uzgodniony konwencją. Kiedyś za bliski ideałowi uważałem model skandynawski ale bliższa analiza wykazała że maskuje on konsensusem dość autorytarne ciągotki (tematy eugeniczne jako przykład). Ostatnio w jakimś dziwnym raporcie pojawiła się wizja systemu federalnego jako swoistego panaceum pozwalającego tworzyć mini obszary kulturowe w ramach jednego kraju ale jej autorzy wyidealizowali USA nie do końca zdając sobie sprawy z inherentnych wad tego systemu politycznego.
Dziekuje ze pieknie napisany artykul, wzbudzil on we mnie wiele emocji.
Dziękuję za dobre słowo! Pozdrawiam 😉