Anna „Permondo” opowiada mi o swojej pracy w Chorwacji. Wtedy, gdy już jest po wojnie. Grubo po wojnie. Pracuje na Bałkanach z ludźmi, którzy przeżyli wojnę niemal 30 lat temu. „Permondo” czyli „dla świata” to pseudonim aktywistki, która jest hiperaktywną i pełną pozytywnej energii Włoszką od wielu lat wspierającą ludzi na Bałkanach. Pomaga ludziom otrząsnąć się z doświadczeń wojny – także z tego, co sami robili.
Opowiada – a ja wszystko filtruję przez obecne doświadczenie. Przez swoją niedawną wizytę we Lwowie, rozmowy z osobami, które doświadczają wojny w Ukrainie, albo doświadczają jej ich bliscy, także, oczywiście, przez doświadczenie pracy z osobami z Ukrainy w Polsce.
Każda wojna jest inna – słyszałam to od Czeczenek, teraz słyszę czasem od Ukrainek. Czeczenki przekonywały, że na tamtej wojnie nie było gwałtów. Publiczna stygma związana z gwałtem była za duża, żeby się z nią zmierzyć. Ukrainki z kolei często ufają, że wojna wywołuje społeczną jedność, poczucie wspólnoty, wzmacnia naród ukraiński. Może. Wojna do wojny jest jednak podobna. I tego rodzaju optymizm, który ma za zadanie zaklinać rzeczywistość, obserwuję sceptycznie.
Chorwackie doświadczenie uruchamia moją wyobraźnię na temat tego, co nas czeka w dalszej pracy z uchodźcami z Ukrainy. Aż dziwi mnie, że nie sięgnęłam po tę analogię wcześniej. Byłam w Kosowie tuż po wojnie. Widziałam, jak tam było.
Rozmawiamy więc z Anną o tym, że wojna nie tylko niesie zniszczenie, ale łamie ludziom życiorysy, zostawia traumę i zgliszcza, a poczucie wspólnoty często obraca w perzynę.
– Żeby człowiek był zdolny przeżyć wojnę i walczyć na froncie, musi przekroczyć sam siebie. Musi się wynieść na inny poziom, który da mu siłę, motywację, zdolność do tego, żeby w ogóle znieść okropności wojny. Trzeba, aby uwierzył, że to, o co walczy, uzasadnia bieżące doświadczenie: strach, głód, przerażenie. W rezultacie ludzie budują sobie bardzo wyśrubowane wyobrażenie tego, o co walczą – mówi Anna.
– Gdy w pewnym momencie przychodzi czas na podpisanie pokoju – bo zawsze w końcu przychodzi – wiele z tych osób czuje się oszukanych. Pokój nie jest dla nich satysfakcjonujący. Ustalenia uwłaczają ludziom, którzy przeżyli straszne rzeczy. Także im jako sprawcom zła. Wojenny entuzjazm po zakończeniu wojny gwałtownie spada i zmienia się w frustrację. Żołnierze czują się oszukani.
To, co mówi, mnie przeraża. Mam poczucie, że za wcześnie o tym mówić, gdy przecież ludzie walczą, wojna trwa, potrzebna jest mobilizacja i nadzieja. Z drugiej strony – trzeba mówić, bo tylko w ten sposób z bałkańskiego doświadczenia da się wyciągnąć naukę. Nie wiem, jak. Nie wiem, czy jest możliwe uniknięcie w Ukrainie bałkańskich błędów. Ale bez próbowania nie uda się na pewno.
Spodziewam się, że od bliskich osób z Ukrainy usłyszę protest, choć myślę o nich z czułością i troską. Spodziewam się, że powiedzą, że poczucie jedności w Ukrainie jest większe, niż wojna i śmierć, że „będzie dobrze” i “jesteśmy razem”. Sprawiedliwość przyjdzie, a sytuacja do bałkańskiej nie jest porównywalna to tego, co tu i teraz, a Ukraina powstanie po wojnie nieskalana, czystsza, lepsza. Też bym chciała, żeby tak było. Czuję, że nie będzie.
Widzę, jacy ludzie są silni, ale też – jacy delikatni. Śmiałości do pisania dodaje mi wizyta we Lwowie – z perspektywy lwowskich rozmów nie piszę nic niezwykłego. Świadomość przyszłości, dojrzałość i trzeźwa ocena rzeczywistości wielu osób w Ukrainie mnie zaskakuje. Widzą, jak już się rwie tkanka społeczna, widzą różne przyszłe trudności, ćmiące się konflikty, także polityczne.
Imponuje mi wizjonerski, długoterminowy sposób myślenia wielu osób. Rozmawiamy o potrzebie nowego myślenia o osobach z niepełnosprawnościami – i o tym, że państwo musi stworzyć tym ludziom realny dostęp do „normalnego” świata. Po wojnie w Ukrainie będzie bardzo wiele poranionych weteranów. Wielu stanie się niepełnosprawnymi po wojnie – w Bośni do tej pory wiele obszarów nadal jest zaminowanych. Miny zbierają żniwo wiele lat po wojnie. W Ukrainie będzie podobnie – również dlatego, że jest większa, obszarów zaminowanych też jest więcej.
Po tym, jak z Ukrainy wyjechało ponad 7 milionów ludzi, włączenie osób bez nóg, bez rąk, w życie społeczne, rynek pracy i odbudowę będzie miało realną wagę, będzie potrzebne. Dlatego mer Lwowa buduje – już teraz – wielki kompleks rehabilitacji i centrum produkcji bioprotez. Trzeba usprawnić, uniezależnić tyle osób, ile się tylko da. Jeśli plany mera zostaną zrealizowane i podjęte przez resztę kraju, Ukraina za jakiś czas będzie krajem znacznie bardziej dostępnym dla osób z niepełnosprawnościami, niż Polska (trzeba od razu dodać, że nie jest to wielki wyczyn).
Rany cielesne to jedno. Rany w umysłach, w sercach – to drugie.
Już dziś w Polsce obserwujemy w Fundacji większą niż zwykle liczbę osób migranckich chorych psychicznie. To także efekt ekstremalnych doświadczeń ostatnich lat. Ludzie nie wytrzymują presji. Niektórzy chorują. Inni zapadają się w sobie, mają zszargane nerwy, trudno im radzić sobie w codzienności. Trudno też im pomagać – w Polsce nadal brak psychologów, psychiatrów, szpitali i zasobów, żeby dbać o zdrowie psychiczne mieszkańców, szczególnie niepolskojęzycznych.
Z chorwackiej relacji Anny: wielu weteranów czuło się wystrychniętych na dudka. Nie o to walczyli. Czuli się wykorzystani. Oddali kilka lat życia i sami nie wiedzą – za co? Często w nowym świecie powojennym ludzie nie mogli się odnaleźć. Pokojowe kompromisy budziły w nich furię. W weteranach buzowała nienawiść i poczucie krzywdy. Zaczynali pić.
W Bośni i Hercegowinie, w Chorwacji wielu weteranów to dziś osoby bezdomne i alkoholicy. Praca z weteranami po wojnie to praca na rzecz osób uzależnionych i w kryzysie bezdomności. Nic związanego z prestiżem czy narodową dumą, nie ma śladu po weteranach-bohaterach.
Może być tak, że w Ukrainie będzie inaczej. Gdy rozmawiam o tym ostrożnie z przedstawicielką ukraińskiej organizacji wspierającej weteranów, prycha zniecierpliwiona. No wiadomo! Ukraina żyje z wojną od 2014 roku – tu wiadomo już to wszystko. Masę pracy wkłada się od lat w to, żeby ludzie z frontu byli zdolni wrócić do swoich rodzin i domów i dalej żyć – walczą o to ukraińskie organizacje pozarządowe. Żeby bliscy byli zdolni weteranów przyjąć. Żeby tamci byli zdolni funkcjonować. Ale to nie jest proste i łatwe. Wymaga zasobów i czasu. Nie dzieje się systemowo.
We Lwowie rozmawiamy o przyszłości, pojawia się wątek kobiet. Mówimy o tym, jak młode Ukrainki są postrzegane przez młode Polki w Polsce. O tym, jak różni się sytuacja kobiet w Polsce i Ukrainie. Oglądam na ulicach starannie umalowane lwowianki w lśniących sukniach z dekoltem na plecach. Oburzam się trochę na wzmiankę, że Ukrainki na polskich ulicach łatwo rozpoznać – bo są umalowane i zadbane. Niedawno w polskiej prasie komentowałam badania: Polki martwią się o rynek matrymonialny, czują konkurencję ze strony Ukrainek.
W moim doświadczeniu kobiety z Ukrainy to wszystko tylko nie podlotki polujące na polskich mężów. Bardzo wiele z nich to ambitne, mądre, silne kobiety, dobrze wykształcone. Wiele regularnie odwiedza mężów w Ukrainie. Wiele bierze na siebie odpowiedzialność za własną rodzinę i wielu dalszych krewnych. Ale widzę też wiele, które po prostu pragną szczęścia, spokoju, radości, odpoczynku od trudnej rzeczywistości.
Widzę i słyszę, że część kobiet, która żyje w Polsce, gdy mężowie walczą na froncie, o przyszłości myśli z obawą. Nie wszystkie tęsknią do mężów. Paradoksalnie, niektóre pierwszy raz w życiu czują się wolne. Niektóre widzą, że życie kobiet w Polsce trochę się różni od tego w Ukrainie. Są kobiety, które w Polsce rozwijają skrzydła, są przedsiębiorcze, intensywnie się uczą, zdobywają nowe umiejętności, nowe myślenie o sobie, rozwijają nowe ambicje. Oczywiście – jest samotność, tęsknota, bezradność, smutek i strach. Ale bywa też otwarcie na świat, nowe szanse, przestrzeń, żeby zmienić swoje życie.
We Lwowie ukraińscy eksperci słuchają o tym z uwagą. Mówią, że potrzebują Polski do tego, aby pomogła im budować ekonomiczne więzi z Europą, wejść na polskie rynki. Chyba nie do końca wierzą, gdy mówię, że mają już kapitał wiedzy i doświadczeń: kobiety z Ukrainy w Polsce, w ogóle na Zachodzie, są ogromnym potencjałem Ukrainy: znają języki, budują relacje, rozumieją kulturę. Ukraińscy eksperci, w znakomitej większości mężczyźni, patrzą na mnie bez przekonania. Mam wrażenie, że myślą o tych kobietach głównie przez pryzmat powrotów. Ukraina potrzebuje z powrotem swoich obywateli. Moje koleżanki z pracy uzupełniają praktycznie, że kobiety potrzebne są, żeby zarabiać na pomoc socjalną dla poranionych na wojnie mężów. Potrzebne są, żeby dużej populacji osób niesamodzielnych po wojnie zapewnić pomoc w domu – system państwowy tej opieki nie da rady zapewnić.
Na Bałkanach po wojnie przyszła fala separacji i rozwodów. Bardzo wiele dotyczyło małżeństw wielokulturowych (serbsko-bośniackich, serbsko-chorwackich czy innych) – dla ukraińsko-rosyjskich związków ta wojna to na pewno ogromna próba. Są jeszcze ukraińskie małżeństwa osób ukraińsko- i rosyjskojęzycznych, są ukraińskie małżeństwa podzielone między krajami, są małżeństwa żyjące razem w Polsce. Czasem ludzie się rozwodzą, bo po ekstremalnych doświadczeniach wojny nie chcą ani nie potrafią się porozumieć. Słyszę o tym, jak trudny dla niektórych osób jest powrót do domu – z Polski do Ukrainy. Trzeba zmierzyć się z krewnymi, z sąsiadami, którzy zostali. Istnieje napięcie między tymi, co na miejscu, a tymi, co byli bezpieczni. Są osoby, którym powrót do Ukrainy się nie udaje. Ukraina będzie o nich walczyć – ale to nie będzie prosty proces.
Są jeszcze ludzie, którzy wojnę przeczekują na Bali, na Cyprze, na jachcie na ciepłych morzach.
Anna mówi: wojna namnaża nienawiść. Karmi się nienawiścią. Ludziom na jachtach nic nie namnaża, może pieniądze. Czekają.
Zatem, gdy już opadnie kurz i umilkną fanfary po końcu wojny, wówczas podziały, poczucie krzywdy, poczucie klęski i niesprawiedliwości – to będą uczucia dominujące. Dziś myślimy, że to będą głównie ulga i radość. Pragniemy pokoju, ja też. Anna mówi, że przygotowując się na pokój, trzeba jednak mieć świadomość tego, co przyjdzie. Mówić o tym, być gotowym.
Leczenie wojennych ran wymaga dekad, pokoleń – na to musimy się przygotować, i Ukraina i Polska. To akurat przecież na własnej skórze (i Polacy i Ukraińcy) przerabiamy. Powojenne traumy moje pokolenie, urodzone 25 lat po II wojnie światowej, odczuwa wyraźnie.
Czas bezprawia, przemocy i lokalnie odczuwanej wojennej anarchii generuje też inne typowe zjawiska: większą przestępczość i łatwiejszy niż standardowo dostęp do broni. Po wojnie nastąpi okres niedostatku, braku zasobów – naiwne są obecne deklaracje, że wojna wyrugowała z Ukrainy korupcję. „40 procent korupcji to standard, 20 procent – to już święci ludzie”, tak opisuje warunki prowadzenia firmy w Ukrainie jeden z ukraińskich ekspertów. Korupcja ma się dobrze, co słyszę we Lwowie wprost od ekonomistów. Po wojnie zapewne szybko nie zniknie. Otwiera to ryzyko powstania kolejnego kanału migracyjnego do Polski po wojnie – przez Ukrainę. Struktury państwa nieprędko będą sprawne i stabilne, ludzie będą potrzebowali pieniędzy – pokusa dużych łatwych pieniędzy będzie silna. Już dziś Ukraińcy regularnie występują wśród osób trudniących się przemytem ludzi przez granicę polsko-białoruską.
Frustrację i niezrozumienie będą budzić ci, którzy po zakończeniu wojny będą w żałobie i rozpaczy z powodu straty bliskich. Państwowa i społeczna presja na odbudowę, na myślenie do przodu, pokonanie przeszłości, będzie trudne dla ludzi opłakujących bliskich. Po wojnie w Kosowie podróżowałam po tym kraju patrząc, jak ocalali z wojennej pożogi ludzie wracają do normalności. Czułam zapach kawy z kawiarni otwartej w Prisztinie parę dni po bombardowaniach. Pamiętam piekarnię i pierwszy targ, gdzie były do kupienia wyłącznie brzoskwinie. Pamiętam euforię po zakończeniu tamtej wojny – i swoje uczucie, że świat zwariował.
Pamiętam babcię-starowinkę. Płakała przytulona do framugi drzwi, a wiwatująca rodzina odsuwała ją z irytacją w głąb domu, jako wariatkę. Obok w spalonym domu leżały jeszcze szczątki osób z tej rodziny. Wspominam tę babinkę od lat, pewnie już nie żyje. Jedyna w rodzinie dawała sobie prawo do uczuć.
Wszystkie te emocje, wysiłki odbudowy, powroty udane i nieudane, rozwody, biznesy – wszystko to będzie mieć wpływ na Polskę.
Na konferencji o migracji i miastach usłyszałam niedawno od przedstawicielki samorządu, że jej (średniej wielkości) miasto zmieniło się wskutek migracji z Ukrainy nieodwracalnie – ucieszyła mnie ta samoświadomość. Wszystko, co wydarza się w Ukrainie – to jest i będzie też polska sprawa. To oczywiste – potrzebujemy tej dynamice przyglądać się, rozumieć jej złożoność. Zresztą wzajemnie – Ukraińcy śledzą z uwagą i polską kampanię wyborczą i relacje polsko-europejskie. Z uwagą i niepokojem.
Ukrainę i Polskę czekają trudne lata, wymagające mądrych rządów, zrównoważonych liderów, zdolności wypracowywania kompromisów i wielkiej liczby rozmów. To jest – jeśli chce się dojrzale podejść do państw i chcemy, żeby rządzili dorośli ludzie.
Tak mi szkoda, że tak mało się o tym rozmawia.
Bo cokolwiek powiedzieć o kampanii wyborczej – rozmowa to to nie jest.
Bardzo dziękuję sieci “A World of Neighbours” i Fundacji Batorego – wiele rozmów ostatnio odbyłam na ich zaproszenie!
Wydaje mi się że dużą rolę odgrywać będzie to że do była “dobra” wojna. Z dość czystym podziałem dobrzy/źli i małą ilością (relatywnie oczywiście) moralnej szarości. Problemem będzie relacja do Rosji i Rosjan. Ale przecież my z Niemcami mieliśmy podobne problemy. Niedawno pożegnałem babcię która przepracowała nieprawdopodobne traumy z czasów wojny mając długie i szczęśliwe życie mimo tego że 3/4 z niego przypadło w PRLu. Jestem więc optymistą i wydaje mi się że Ukraina da radę. Tym bardziej że pewna mitologia “ukraińskości” która teraz się tworzy a której nie było będzie istotna.
Rozmawiam czasem z ukrainskimi koleżankami o tym, że Rosja kwestionująca sam fakt istnienia ukraińskiej tożsamości na tym froncie na pewno już przegrała. Sami Ukraińcy mają dużo mniej niejasności do do ukraińskości.