Widzę same kraty, nic nie poradzę. W bazylice i bramach kamienic, w banku i cukierni, na skwerze, na dworcu kolejowym w Budapeszcie, gdzie jestem przejazdem. Choć ozdobne w arabeski, a niektóre nawet w metalowe serca. Kraty. I do tego zdjęcia dzieci wczepiających się w polski graniczny płot.
Kilka dni temu miałam okazję rozmawiać o kratach i płotach granicznych, zdaje się akurat wtedy, gdy do płotu przylgnęły te dzieci. Zdjęcie dzieci wtulone w płot na polsko-białoruskiej granicy zdobiło FB na tegoroczny dzień dziecka.
Polskę odwiedził akurat amerykański specjalista od spraw migracyjnych Hiroshi Motomura. Pisze książkę „Etyczne Granice”. Przyjechał do Polski na wykład na ten temat – opowiedzieć, ale też posłuchać, co polskim specjalistom od migracji przychodzi do głowy.
Mnie przychodzi do głowy Podlasie, a starszy pan już mnie zainspirował. Różne jego przemyślenia czy wyniki badań boleśnie dobrze przystają do realiów polsko-białoruskich.
Granice dzielą ludzi wewnątrz – mówi Motomura. Płot, który ma w zamierzeniu oddzielać swoich od obcych wcale nie taki główny efekt przynosi. Przede wszystkim dzieli ogrodzonych. Motomura opowiada o skutkach zakazu wjazdu do Stanów dla obywateli kilku krajów muzułmańskich przez prezydenta Trumpa. Argumentuje, że taki podział wprowadził podziały w USA: na (przebywających już wewnątrz kraju) ludzi, którzy mieli bliskich w krajach objętych zakazem i na tych, którzy tych bliskich nie mieli. Ludzie (wewnątrz) wcale nie są tacy do siebie podobni, jak się zdaje, mówi.
Wewnętrzne podziały nam w Polsce robi (jakby ich było mało) płot na pograniczu polsko-białoruskim.
Dzieli Polaków na takich, których cieszy i na takich, których rani. Na tych, którzy akceptują strzeżenie granic za wszelką cenę. Na tych, dla których są ceny nie do przyjęcia. Na Podlasiu noc w noc ludzi dzieli się na tych, którzy brodzą w bagnach i wieszają na krzakach kroplówki ratujące życie, targają w puszczy wodę i suche jedzenie i na tych, którzy tłuką spotkanym migrantom telefony i wywożą do lasu ludzi z nogą w gipsie, którzy przecież z tego lasu nigdzie się sami nie ruszą. Dalsze podziały nabrzmiewają w obu tych podgrupach. Wśród wyczerpanych do granic możliwości pomagających są dyskusje o tym, kto pomaga dobrze, a kto źle, kto lepiej, kto więcej, kto jest liderem pomagania.
Wśród strażników granicznych i służb musi dochodzić do podobnych napięć: czy tłuc komuś telefon to dobrze, czy źle? Przymknąć oko na migrantów, gdy mają ze sobą dziecko? Potraktować czy nie potraktować paralizatorem? Podać wodę, nie podać. Nie wierzę, że wszyscy strażnicy jednomyślnie wywożą do lasu rodziny z dziećmi. Patrzę na dostępne online nagrania z prymitywnym rechotem strażników na widok wiszącego na płocie do góry nogami człowieka i wiem, że są strażnicy, którzy te filmy oglądają z obrzydzeniem i pogardą.
Rośnie przekonanie o tym, że myślenie drugiej strony jest nieracjonalne, głupie, złe, podłe, zbrodnicze.
Martwi mnie, że w naszym państwie nie ma przestrzeni na rozmowy na trudne tematy. Aktywiści i strażnicy graniczni mają zapewne wspólne obserwacje i skorzystaliby wzajemnie ze swojej wiedzy – gdyby istniały pryncypia, co do których mogą się zgodzić. Trudne rzeczy na pograniczu się dzieją. Jest niepokojące, gdy na pograniczu nagle pojawia się kilka nastolatek z jednego kraju – to bez wątpienia świadczy o zorganizowanym transporcie grupy. Brak jednak forum, na którym można o tym porozmawiać. Ustawa przyjmowana przez rząd, która de facto może ukarać każdego za cokolwiek, nie buduje społecznego zaufania. Wzajemna nieufność, poczucie wyizolowania i zagrożenia rośnie więc – i to Polacy Polakom to robią. Ogrodzeni ogrodzonym.
Oczywiście, im dalej od granicy tym rośnie trzecia grupa – która w nosie ma to wszystko.
Druga analogia polsko-amerykańska. Po co w ogóle ten płot? Trudno dyskutować, czy płot, z którego ludzie spadają, łamią ręce i nogi, czasem trafiają nawet do polskiego szpitala zanim polskie służby odwiozą je z powrotem do lasu, czy ten płot spełnia swoją rolę. Bo jaka to miała być rola?
Zatrzymać ludzi szukających bezpieczeństwa? Pamiętam z dzieciństwa opowiastkę o tym, że lis nie złapie zająca, bo lis poluje na obiad, a zając walczy o życie. Płot ludzi nie zatrzyma. Nie zatrzymuje na pograniczu meksykańsko-amerykańskim. Nie zatrzymuje na Podlasiu. Ludzie przybywają, skaczą przez płot, płyną przez rzeki, przechodzą, bo jak nie przejdą to umrą. Kilka dni temu Niemcy dyskutowały o czasowym przywróceniu kontroli granicznej na granicy z Polską (w końcu kontroli na przejściach granicznych nie ma, ale jest większa liczba patroli) – właśnie dlatego, że migranci przez Polskę skutecznie przemierzają. Płot tego zjawiska nie wstrzymał. Pani Rzecznik Straży Granicznej podała, że już w tym roku Niemcy chcą odesłać do Polski ponad 1800 osób, które do Niemiec dotarły w sposób nieuregulowany przez Polskę.
Skąd ci ludzie na pograniczu? Ostatnie dane organizacji We Are Monitoring pokazują, że najliczniej reprezentowane na Podlasiu kraje pochodzenia osób migranckich, które zwróciły się o pomoc do polskich aktywistów, to Syria, Somalia, Erytrea, Etiopia i Afganistan. W Syrii, Etiopii i Afganistanie trwają konflikty zbrojne. Sytuacja w Somalii i Erytrei jest bardzo niestabilna. Przeciwnicy przyjmowania migrantów mówią, że wszystkim się nie pomoże i ludzie powinni wracać do swoich krajów. Dla rodzin i osób pojedynczo przybywających na granicę ta droga realnie otwiera życiowe możliwości i szanse godnego przeżycia życia. Wiele osób realnie nie może wrócić do krajów pochodzenia – mamy w kontakcie afgańskie rodziny, w których część osób przyleciała do Polski rządowym samolotem, a część przez podlaską puszczę. Zagrożenia są też tuż przy polskiej granicy. Białoruskie służby realnie szczują ludzi psami, biją i uniemożliwiają odwrót. Nie można udawać w nieskończoność, że ludzie po prostu mogą odwrócić się na pięcie i pójść do domu.
Co więcej – ludzi będzie więcej. Ostatnie dwa lata były czasem, w którym można było obmyśleć i wdrożyć cywilizowaną odpowiedź na sytuację. Nie zrobiono tego. W rezultacie działania SG są nieskuteczne (ludzie przechodzą), okrutne (stosowana jest powszechnie przemoc – bo jak inaczej nazwać wywożenie do lasu osoby prosto spod kroplówki w szpitalu, skrajnie wycieńczoną i na granicy przytomności) i bardzo krytycznie traktowane przez część społeczeństwa (która działa w kierunku wprost odwrotnym niż SG. SG uszkadza, mieszkańcy i aktywiści składają kości, karmią i leczą). Wszystkie dane geopolityczne wskazują, że migrantów na świecie, i na Podlasiu, będzie więcej. Jeśli liczba wzrośnie 10-krotnie, co jest prawdopodobnym scenariuszem, co zrobimy jako kraj?
Czy SG zacznie do ludzi strzelać?
Podłączy się płot do prądu?
Co jeszcze będzie do przyjęcia?
Jak będą żyć mieszkańcy Podlasia? Czy będą musieli się wynieść? Staram się nie wypowiadać na temat emocji mieszkańców ani aktywistów – nie jestem na Podlasiu i nie czuję się do tego uprawniona. Powiem tylko, że moim zdaniem to, co państwo funduje wrażliwym ludziom, którzy prawa człowieka traktują serio, to jest przemoc. To jest za dużo. Mieszkańcy i aktywiści, dla których realną wartością jest czyjeś życie, wolność, godność, humanitaryzm, cierpią. Doświadczają traum. Nie chodzi mi nawet o nękanie przez służby, zastraszanie albo emocjonalne przepychanki. Chodzi o to, że muszą występować przeciw strukturom państwa, żeby chronić czyjeś życie i zdrowie. Że podstawowe ludzkie odruchy zrobiły się w Polsce karalne, niebezpieczne.
Zainspirował mnie Pan Hiroshi. – Wiem, że granice nie mogą być etyczne – mówi. – Ale mogą być mniej nieetyczne. Mogą funkcjonować lepiej. Możemy też zastanawiać się nad tym, czemu służą.
Co by można poprawić?
Można by było po prostu porozmawiać. Uczciwie wspólnie przyjrzeć się faktom i poszukać takiej odpowiedzi na graniczną sytuację, która jest legalna, skuteczna i bierze pod uwagę choć na elementarnym poziomie ludzką godność. Wiele osób i środowisk postulowało w ostatnich dwóch latach rozmowy okrągłego stołu na temat sytuacji na pograniczu. Może jest na to czas? Bo jeśli nie teraz, to kiedy?
Można by rozpatrywać wnioski o azyl. Można by ludzi wysłuchać i ustalić: co tu robią i dlaczego. Można zastosować obowiązujące w Polsce procedury. Ludzki pingpong nie rozwiązuje przecież żadnego problemu. Ludzie odesłani na Białoruś nie rozpływają się w niebyt. Próbują drugi raz, trzeci, dziesiąty. Niektórzy giną. Niektórzy doświadczają przemocy – stowarzyszenie We Are Monitoring systematycznie słyszy od osób migrujących konkretne informacje na ten temat: odrzucane prośby o azyl, informacje o rozdzielaniu rodzin, o przemocy i po polskiej i (częściej) białoruskiej stronie.
Ci ludzie, gdy przeżyją, będą gdzieś żyli. Będą nosili w sobie pamięć czasu w polskim lesie, gdy patrzyli na majaczących w gorączce towarzyszy. Będą pamiętać, jak byli gryzieni przez psy albo wilki, a przedstawiciel służb się śmiał. Zapamiętają, jak sami byli zwierzyną łowną, na którą polowali strażnicy. Z perspektywy tych ludzi, polskie państwo nie ma nic wspólnego z prawami człowieka, wolnością, godnością – zapamiętają strach. Cokolwiek sobie myślą przedstawiciele rządu, dla tych umęczonych ludzi to lokalni mieszkańcy są dobrymi duchami, które w strasznej godzinie okazały im człowieczeństwo. Państwo, które zwalcza człowieczeństwo – czym jest? Jakie wartości wyznaje? Czego broni?
Na Jankę Ochojską poleciały gromy, gdy porównała strażników granicznych do SS, a potem – gdy alarmowała, że w lesie będziemy znajdować kości. Cóż. Ludzie znajdują w lesie kości. Tydzień w tydzień ekipa monitorująca wysiłek aktywistyczny na pograniczu odnotowuje też zgłoszone zaginięcia osób – trzy, cztery tygodniowo. Ludzie przepadają bez wieści. Jest tak. Na tej granicy umierali i umierają ludzie. Odniesienia historyczne są nieuniknione, bo emocje ludzi są bliźniacze. Aż dziwne, że to budzi takie protesty. Ukrywanie osób w bezpiecznym miejscu – nie ma możliwości, żeby w Polsce nie kojarzyło się to z ukrywaniem Żydów. Żyją dzieci tych, którzy ukrywali. Żyją dzieci tych, którzy wydawali i mieszkają dziś w żydowskich domach. Taka jest nasza historia. To było dwa pokolenia temu, mniej więcej. To jest nasza żywa przeszłość. Motomura też mówi o przeszłości. O roli historii, wyciąganiu wniosków z tego, co było. Konkluduje niestety, że słabo się uczymy. Słabo kojarzymy lekcje nawet z historii nieodległej.
Pisząc i kładąc argumenty kawa na ławę poszerza się „instrumentarium dyskursu”, mówi Motomura. Wystarczająco dobrym powodem pisania jest więc może nazwać różne rzeczy po imieniu, powiedzieć o nich w jednym miejscu. Dążyć w ten sposób do tego, żeby poszerzyło się pole dyskucji, a granica była choć ciut, choć odrobinę mniej przemocowa i raniąca.
Myśląc o granicy myślę też o ludziach wykonujących tę pracę. Pamiętam ze świetnej książki „Mury. Historia Cywilizacji” Davida Frye, że do ochrony granic w Cesarstwie Rzymskim zatrudniano barbarzyńców. Barbarzyńcy z czasem się cywilizowali i pilnie strzeżona granica stopniowo odchodziła w niepamięć. Frye pisze o wielkiej liczbie różnych murów, które poszły w niepamięć.
W polskich służbach granicznych nie zatrudniono barbarzyńców – mamy chyba do czynienia z procesem odwrotnym. Zatrudniono zwykłych ludzi, dla których to była stabilna państwowa posada. Gdy dwa lata temu zaczęto oczekiwać od tych ludzi zachowań moralnie kontrowersyjnych, co się stało? Jak teraz jest? Straż Graniczna stale rekrutuje, ogłoszenie o pracy stale jest eksponowane na stronie internetowej. Kogo dziś zatrudnia?
Rok temu w Oslo odwiedziłam norweską policję, która odpowiada w Norwegii za deportacje rodzin. Policja wypracowała zasady pracy, reguły i procedury, żeby ochronić swoich pracowników przed stresem związanym z pracą. Chodzi o to, że wywlekanie nad ranem półprzytomnych rodzin z łóżek, żeby je zawieść na lotnisko, to dla norweskich strażników, którzy mieli dzieci, było zbyt duże psychiczne obciążenie.
Czy polski zarząd Straży Granicznej myśli o tym? Jak to jest dawać własnemu dziecku buziaka w czółko, iść do pracy i rzucać inne dziecko przez płot? Może z tego jedynego powodu warto by było tego nie robić?
Emigranci na granicy z Białorusią to nie jest element “zwykłej” emigracji. To element wojny hybrydowej mającej zdestabilizować nasz kraj. Jeżeli zaczniemy przyjmować ich w sposób cywilizowany natychmiast na granicę przetransportowanych zostanie ich setki tysięcy! To zdestabilizuje Polską i europejską demokrację i doprowadzi do tego że w końcu kwestia strzelania i min przestanie być akademicka. Ludzie którzy tego nie rozumieją staja się narzędziem w rękach Putina i jego służb.
Dziękuję za komentarz. Jak zwykle w wielu sprawach się zgadzamy, ale nie we wszystkich. Też uważam, że to, co zrobił białoruski prezydent, to nie zwykła migracja, a polityczna manipulacja, zresztą umiejętna. Nie do końca przewidywalna w skutkach. Natomiast upieram się, że to, w jaki sposób przyjmujemy ludzi, wpływa na nas samych. Nie wydaje mi się, żeby białoruski reżim miał zdolność przetransportowania na pogranicze setki tysięcy – jak Pan pisze. Natomiast niewątpliwie efektem będzie spontaniczny ruch ludzi, którzy w coraz większym stopniu będą korzystali z nowej, uruchomionej instrumentalnie, drogi. W perspektywie dekad przybyszów może faktycznie być wielu. Demokracja w Polsce bez migrantów trzeszczy mocno w szwach. Moim zdaniem warto rozmawiać o tym, że podejmowane dziś decyzje są ważne: albo doprowadzą do eskalacji i strzelaniny, albo znajdziemy inny sposób na poradzenie sobie z sytuacją. Raczej sądzę, że niebezpieczne i niesłużące Polsce jest zamiatanie tematów pod dywan i łatka agenta dla każdego, kto zadaje niewygodne pytania albo inaczej myśli. Niezgadzanie się jest twórcze. Zmusza do przemyślenia własnego toku rozumowania. Nic a nic nie akademickiego. Cieszę się, że chociaż tutaj, chociaż tak rozmawiamy. Pozdrawiam!
Wyjaśnijmy sobie jedno, emigranci przybywają z Białorusi ale to nie Białoruś ani nie Łukaszenko stoją za tą rozgrywką. Ta jest prowadzona z Kremla a stawką od początku była Ukraina. Rosja jest w stanie przetransportować na granicę z Polską dziesiątki a może nawet setki tysięcy emigrantów z Iraku, Afganistanu czy Pakistanu. W części wojennych w części ekonomicznych. Bez wyjątku takich których akulturacja okaże się trudna jeśli nie niemożliwa. To znakomity, taki i efektywny mechanizm destabilizujący. Zresztą dobrze znany i opisany. Rozumiem humanitarne pobudki stojące za chęcią przyjmowania emigrantów. Ale jeżeli nie ma realnej możliwości akulturacji takiej rzeszy ludzi to nie ma co utrzymywać iluzji że możemy ich przyjmować. Tak długo jak trwa konflikt na Ukrainie nie ma mowy o jakimkolwiek poluzowaniu polityki emigracyjnej bo to po prostu zagraża bezpieczeństwu nas wszystkich.
Rozumiem. Znowu – w sprawie roli Kremla się zgadzamy. Jest jednak zasadnicza różnica między nieprzyjmowaniem ludzi (i odsyłaniem ich do kraju pochodzenia – z zachowaniem prawa do azylu dla osób, które tego faktycznie potrzebują), a wysadzaniem w środku lasu gościa z nogą w gipsie. Nie uważam, że wszystkie osoby przybywające do Polski z Białorusi należy przyjmować – natomiast uważam, że skuteczniejsze i sensowniejsze będą inne kroki (na przykład współpraca z krajami pochodzenia). Uważam, że Polska reaguje na to, co się dzieje, w sposób nieskuteczny i niehumanitarny. W sprawie “rzeszy ludzi” temat jest bardziej złożony. Według mojej orientacji, ludzi poszukujących miejsca do życia w Europie będzie więcej. Mur tu nie pomoże. Niestety – europejski pakt migracyjny też nie. Marzę o tym, żeby na ten temat zaczęto sensownie rozmawiać.
Ludzi do kraju pochodzenia można odesłać tylko wtedy gdy ten kraj jest znany (a wielu z nich nie posiada dokumentów a kraju pochodzenia ujawnić nie chce) i jeśli kraj pochodzenia będzie chciał ich przyjąć. Co w np w Afryce nie jest ani proste ani oczywiste. W mojej ocenie problemem jest status uchodźcy wojennego który stał się niezwykle dogodną wymówką do emigracji ekonomicznej ale nie takiej dla pracy a tej skierowanej na nadużywanie rozbudowanych systemów pomocy w krajach zachodu. Zresztą znakomicie pomaga on w utrzymywaniu przeróżnych satrapii które mogą w ten sposób pozbywać się setek tysięcy przeciwników.
Bardzo mądre, rzetelne wiadomości, powinny być rozpowszechniane, bo ta sprawa strasznego dramatu ludzkiego została wyciszona. Zapory, siatka z drutami, które kaleczą to “nasze, demokratyczne” osiągnięcia. Lęk przed obcymi nasilają politycy, dzieląc społeczeństwo. Dobrze, że autorka ukazuje też drugą stronę, pracowników SG. Niewykluczone, że oni sami będą potrzebowali pomocy psychologicznej, po tej falu przemocy, jaką przyszło im czynić. Jednak są odpowiedzialni za swoje czyny, swoje słowa, bo zło, jakie wyrząrzają innym,także do nich wróci w postaci wyrzutów sumienia.Rozmowy, otwartość na trudne sprawy, szacunek dla innych i dla siebie. Może coś dadzą? Jechałam w ub. roku pociągiem, młody mężczyzna, z Obrony Terytorialnej Kraju z pogardą wypowiadał się o migrantach. Więc jeśli, myśli o nich jak o podludziach, on i inni z granicy, tym łatwiej będą się usprawiedliwiać. A ponadto “wykonywałem tylko rozkazy” znamy już z niechlubnej historii.