Nazwali ją Selam – czyli ‘pokój’ w kilku etiopskich językach.
Trzyletnie ciałko, które zapewne porwała rzeka.
Najstarszy odnaleziony szkielet dziecka naszych ludzkich przodków na świecie odkryła ekipa dowodzona przez etiopskiego naukowca Zeresenaya Alemsegeda w 2000 roku. Niemal kompletny zestaw kości. Malutkie ząbki. Cieniutkie łopatki, małe nóżki, paluszki, czaszka i kości twarzy. Prawdopodobnie dziewczynka.
Może była owłosiona – spekulują naukowcy. Rekonstrukcja ze zdjęcia to artystyczna wizja – wiadomo jednak, że dziecko chodziło na dwóch nogach i potrafiło świetnie wspinać się na drzewa. Wiadomo, że konstrukcja szkieletu Salem stanowi ogniwo pośrednie między homo sapiens a szkieletem małpy. Ma 12 par żeber (jak współczesny człowiek). Ma też długie, przygięte palce podobnie jak szympans, jeszcze niewielką czaszkę, jednak gdyby dorosła, miałaby czaszkę widocznie większą, niż czaszki małp. Badania kości głowy wskazują, że jej współcześni nie posługiwali się jeszcze mową.
Żyła 3,3 miliona lat temu – około 120 tysięcy lat wcześniej, niż Lucy, chyba najbardziej znana hominidka (Australopitecus afarensis, dla dokładnych), którą zresztą odkryto 4 kilometry dalej i dwadzieścia pięć lat wcześniej.
120 tysięcy lat to 60 razy więcej czasu, niż dzieli mnie od Jezusa z Nazaretu. Zakładając, że stulecie to pięć pokoleń, tylko dla grubej orientacji, Lucy od Selam dzieli sześć tysięcy pokoleń. Selam to moja krewna sprzed 165 tysięcy pokoleń.
Ewolucja to jednak bardzo powolny proces.
Mechanizmy reagowania na stres mam po Selam. Uciekaj albo walcz – takie dwie strategie generalnie do wyboru.
Piszę o tym akurat teraz z powodu wyborów prezydenckich. To wielki stres, jak się okazuje. Już nie wiem do końca, kim politycznie jestem, ale ilość żółci i jadu, chamstwa i wyrafinowanej “inteligentnej” złośliwości, które widzę w związku z tymi wyborami przekracza daleko moje normy. Czuję się jak w grze w zbijaka i ciągle obrywam. Faktycznie mam ochotę uciec.
Czytam ciekawą książkę o różnicach w myśleniu ludzi Wschodu i Zachodu („Geografia myślenia. Dlaczego ludzie Wschodu i Zachodu myślą inaczej” Richarda Nisbetta). O tym, że Zachód postrzega świat i czas liniowo, a Wschód – koliście.
Ciekawe, czy Zachód nie widzi po prostu za krótkiej perspektywy – podobnie jak horyzont wydaje się prostą linią, gdy w rzeczywistości Ziemia ma kształt kuli, co na Wschodzie zauważają.
Zachód ceni sukces i indywidualizm, Wschód – relacje i harmonię. Dlatego na Zachodzie człowiek z własną grupą ma kontakt luźniejszy, ale za to mniejszą wrogość czuje do innych. Na Wschodzie przeciwnie – człowiek jest integralną częścią swojej grupy, a do drugiej ma ogromny dystans.
Dlaczego skoro Polakom generalnie bliżej Zachodu niż Wschodu, zachowujemy się tak bardzo wschodnio? Tylu wyborców bezkrytycznie idealizuje własną (polityczną) grupę, a resztę postrzega jako głupków i wrogów. Co zrobić, żeby nasze pojęcie własnej grupy poszerzyć? Zrobić miejsce, przestrzeń na oddech, przestrzeń na różnorodność?
Ciekawe, że Wchód i Zachód ostatecznie są z Afryki. Czy to nie jest zadziwiające, że Konfucjusz i Arystoteles mieli wspólnych przodków?
Mniej więcej 60 tysięcy lat temu (to będzie 162 tysiące pokoleń po śmierci małej włochatej Selam) ludzie ruszyli z Afryki w świat. To była pierwsza ludzka migracja. Nie była w zasadzie dobrowolna – zmienił się klimat. Naukowcy mówią o ochłodzeniu i epoce lodowcowej, inni o suszach i pustynnieniu. Mniej więcej wtedy drastycznie spadła populacja ludzkości – w National Geographic czytam, że nawet do mniej niż 10 tysięcy osobników. Tyle liczy dziś moja podwarszawska gmina. Czy to nie niesamowite, że kiedyś cała ludzkość liczyła tyle, ilu mam sąsiadów?
Ludzie (przypomnę, że wszyscy pochodzimy z Afryki i tam spędziliśmy ogromną liczbę lat i pokoleń), ruszyli najpierw w stronę Indii, i dalej na wschód, aż po Australię. Później – na Bliski Wschód i w stronę Europy – zarówno przez Grecję, jak przemierzając północną Afrykę, która wtedy była zielona i pełna zwierząt. Następnie przez Azję człowiek przeprawił się (na północnym krańcu kontynenty łączył ląd, nie zimne morze) do Ameryki Północnej, następnie Południowej, a w międzyczasie z Australii na wyspy Pacyfiku.
Naukowcy nie wiedzą niestety tego, co ja bym chciała wiedzieć.
Na przykład: czy zdarzyło się, że ktoś – Australopitek, Australopiteczka – wyruszył z etiopskiej wyżyny i osobiście dotarł do Grecji? Nie jego syn, córka, wnuk? Migracje trwały dziesiątki tysięcy lat. Zakładam raczej, że ludzie przesuwali po troszeczku siedliska coraz bardziej na północ, pomału przesuwali swoje życiowe terytorium w naszym kierunku, powoli, niezauważalnie, z pokolenia na pokolenie (mieli czas! 20 tysięcy lat to tysiąc pokoleń, skromnie licząc). Ale czy ktoś w tym towarzystwie miał ochotę na większy spacer? Czy ktoś, wędrując plażami przez obecne tereny Dżibuti, Jemenu, Arabii Saudyjskiej zamiast założyć obóz o rzut kamieniem od krewnych poszedł, gdzie oczy poniosą?
Uparty szedłby z Etiopii do Europy, na przykład do Aten w Grecji, jakieś 200 dni, gdyby iść bez przerwy po około 30 km dziennie (to dystans 6150 km) i nie musieć szukać jedzenia, co pewnie nie miało miejsca. Niechby więc szedł półtora roku. Kontynenty wtedy inaczej wyglądały, można było przejść z Etiopii do Arabii suchą nogą, Morze Czerwone było zapewne jeszcze jeziorem. Pewnie jednak nawet najbardziej ciekawy świata i przedsiębiorczy przodek nie był w stanie przygotować tyle zapasów, aby po drodze nie musieć polować, zbierać, łowić czy inaczej poszukiwać pożywienia. Musiał też szukać schronienia, leczyć obolałe nogi, mógł też przecież zabłądzić albo przeczekiwać ulewny deszcz. Niby z Etiopii na północ droga wydaje się prosta – no ale przodkowie nie mieli mapy…
W ubiegłym roku odkryto ślady ludzkich stóp odbite w zastygłym pyle wulkanicznym w Tanzanii – jeszcze co najmniej 400 tysięcy lat starsze niż etiopska Selam. Gdzie szli? Po co? Kim byli?
Kiedy w człowieku powstała ciekawość? Czy od zawsze mieliśmy różne poczucie humoru? Czy do tego konieczny był język? Dlaczego i kiedy powstał humor angielski?
Czy Salem albo Lucy miały coś, co określamy jako osobowość albo temperament?
Wiemy, kiedy zaczęli robić paciorki albo pięściaki – ale kiedy, dlaczego, jak zaczęli się lubić? Kiedy pojawiła się czułość? Kiedy ludzie zaczęli umieć iść na kompromis? Kiedy zyskali umiejętność samokrytyki albo przyznania się do błędu?
Jakie to niesamowite, że potomkowie pierwszych ludzi wykształcili przez te tysiące pokoleń tak inne sposoby rozumowania i pojmowania świata. Jak w jednych regionach skonstruowali swój świat tak, że powstała demokracja, a w innych możliwa jest uprawa ryżu i wiejski system nawadniania, który obejmuje całą górę.
Są teorie, które mówią, że świat zatacza koło (na Wschodzie, rzecz jasna, choć Albert Einstein też zauważył „Nie wiem jaka broń będzie użyta w trzeciej wojnie światowej, ale czwarta będzie na kije i kamienie”.)
Patrzę więc na Salem, na Lucy, na rodaków-wyborców i myślę, czy już wracamy do początku wszystkiego? Czy już wytracamy cechy, które świadczą (świadczyły?) o naszym człowieczeństwie? Czy mija epoka rozumu? Czy jesteśmy w fazie schyłku, raczej powrotu? Czy np. umiejętność prowadzenia dyskusji to już ginąca kompetencja? Dialog? Empatia? Szacunek dla innych ludzi? Zdolność do współdziałania, wspólnego myślenia i rozwiązywania problemów?
Nie mogę znaleźć informacji, kiedy umarł ostatni człowiek, który wiedział wszystko, choć szukam intensywnie (nie mam na myśli fizyka Enrico Fermiego, którego biografia nosi taki tytuł – znacznie wcześniej zmarł ktoś, kto posiadał całą wiedzę naukową wszystkich dziedzin, jaką na tamten czas posiadał rodzaj ludzki – przynajmniej w Europie. Może ktoś wie, kto to był?).
Kiedy umrze ostatni homo sapiens, który wiedział cokolwiek?
Nie sposób nie wspomnieć Marka Grechuty: „Wciąż niepewni siebie, siebie niewiadomi, pytać wciąż będziemy, pytać po kryjomu…”.
I tak 165 tysięcy pokoleń. A po nas Selam?