Czy Was tego uczyli?

Cmentarz żydowski w Lesku – najstarszy nagrobek z 1548 roku. Ofiary powstania w getcie nie mają nagrobków. Fot. A. Kosowicz

Dziś nie jest tak samo, jak w 1939, ani 1943 czy 1944.

Wtedy była zbrojna walka, bomby i ruiny, a teraz maseczki i wirus. Ale i wtedy i teraz ludzie się boją i działają w niezwykłych warunkach. Znowu więc myślę o historii i liczbach i dziwię się, że nikt mi wcześniej paru rzeczy nie powiedział.

Otóż, na krótko przed wybuchem II wojny światowej w Warszawie mieszkało 1 295 tys. ludzi. W tym niemal 360 tysięcy Żydów. I około 935 tys. nie-Żydów. Czyli, z grubsza, co czwarty warszawiak czy warszawianka byli Żydami.

Nie znalazłam danych na temat wiekowej struktury ludności miasta sprzed wojny. Jeśli była podobna do dzisiejszej – 58 % powinno być w wieku produkcyjnym. A zatem w wieku 18-60 byłoby wówczas jakieś 751 100 osób.

Nieco później, w roku Powstania Warszawskiego oddziały Armii Krajowej liczyły 50 tys., z czego 36 tys. uczestniczyło w działaniach zbrojnych.

W samej Warszawie byłoby więc co najmniej 700 tysięcy dorosłych ludzi, którzy nie byli w AK. Na jednego żołnierza przypadało 13 dorosłych osób, które nie były w AK. Zatem średnio, żołnierz trafiał się tylko w co czwartej rodzinie – i o tym, moim zdaniem, powinno się więcej mówić.

Jak to jest, że na filmach o wojnie widać, jakby prawie każdy Polak i Polka nosili bibuły i mazali na ścianach “Tylko świnie siedzą w kinie?” Szabrowników, handlarzy, ludzi przestraszonych i schowanych we własnych domach musiało być przecież wtedy znacznie więcej, niżby to wynikało z “Czterech pancernych”.

Myślę o tym odkąd usłyszałam w tym tygodniu o lekarce, której sąsiedzi kazali się wyprowadzić z bloku, bo leczy pacjentów z koronawirusem. Mimo, że tydzień-dwa tygodnie temu zaopatrywała ich, tych sąsiadów, w maseczki.

Oglądam rzeczywistość i myślę sobie, jakie to jest jednak podobne. Jesteśmy krwią z krwi tamtych ludzi.

Jeden z moich pradziadków ukrywał podczas wojny żydowską dziewczynkę. Jakie szczęście, że sąsiedzi tego nie wiedzieli. Że nie donieśli i nie kazali mu się wynieść razem z tą dziewczynką – przecież obiektywnie narażał mieszkańców całej kamienicy. Jakie szczęście, że ta dziewczynka nie trafiła do innej części mojej rodziny, gdzie o ludziach wyznania Mojżeszowego mówiło się “żydki”. Z małej litery.

Oglądam w sieci, jak ludzie szarpią się dziś o papier toaletowy w sklepie. Jak atakują sąsiadkę, która pyta, czy czynny jest pobliski bazarek (“głupia baba, po co jej bazarek, niech siedzi w domu”). Jak furczą na siebie wrogo spod maseczki.

Jak łatwo strach sprawia, że tracimy rozeznanie: co jest racjonalne, co jest dobre? Patrzę, jak niektórzy szybko usprawiedliwiają podłe zachowanie niestandardową sytuacją. Jak lęk sprawia, że pozwalają sobie na agresję wobec siebie – jakby przyzwolenie na nią było oczywiste, z powodu “okoliczności”. Czekają na normalne czasy, wtedy zamierzają nadal być przyzwoitymi ludźmi?

A co, jeśli czasy nigdy nie będą już takie same, jak kiedyś? Będziemy podli do końca życia?

Tak, widzę oczywiście oddane lekarki, ratowników, pielęgniarki. Krawcowe zawodowe i przygodne (także uchodźczynie), które dniami i nocami szyją maseczki. Widzę ich i kiedyś chętnie przeczytam naukowe badania: jaki procent populacji szył maseczki, żywił lekarzy czy wspierał bezdomnych, a jaki tylko gromadził kasze i ryż. Dziś ciekawi mnie jednak ta przestraszona, zdrętwiała reszta.

Ludzie, nikt Wam nie powiedział, że Wasze życie jest teraz? Takie właśnie, z maskami i ograniczeniami. Z niewychodzeniem z domu. Rozumiem, że się boicie, ale strach to nie powód, żeby od razu być świnią. Żeby krzyczeć na innych online, albo nękać tę lekarkę. To nie jest przerwa na reklamę, jakiś czas wzięty w nawias.

Chcesz być porządnym człowiekiem – to do dzieła, czas jest teraz.

Dziś rocznica powstania w warszawskim getcie. Jak nigdy doceniam każdego, kto przez dziurę w murze przepchnął do getta chleb. Przecież za to była kulka w łeb. Czapki z głów przed państwem Antoniną i Janem Żabińskimi, małżeństwem kierującym warszawskim ZOO, którzy uratowali z getta ponad 300 Żydów i Żydówek. ZOO służyło wtedy hodowli świń, cenne zwierzęta Niemcy wywieźli do niemieckich ogrodów zoologicznych. Żabińscy odwiedzali getto pod pozorem poszukiwania jedzenia dla świń w ZOO, a pod resztkami wywozili ukrytych ludzi.

Albo proboszcz Kościoła pod wezwaniem Wszystkich Świętych, Marceli Godlewski, który wystawiał Żydom fałszywe metryki chrztu, aby mogli wydostać się z getta. Albo ci wszyscy, którzy przyjęli żydowskie dzieci, tlenili im włosy na blond i uczyli pacierzy. Co, myślicie, że oni się nie bali?

Powstanie w getcie warszawskim rozpoczęło się 19 kwietnia 1943 roku. To było tego roku dzień przed żydowskim świętem Paschy. Powstanie trwało niespełna miesiąc i zakończyło się zrównaniem z ziemią terenu getta, z którego to powodu do bloków i na podwórka nad warszawskim kinem Muranów wchodzi się po schodkach – nowe domy pobudowano na wyrównanym gruzowisku. Nikt żywy tam nie został.

Kłaniam się do samej ziemi każdej Polce i każdej Żydówce, każdemu Polakowi, każdemu Żydowi, którzy w tamtych czasach (choć bali się, groziło im realne niebezpieczeństwo i pewnie byli głodni) zachowali zdolność do współczucia, którzy pozostali dobrymi ludźmi.

Śledź mój blog

Loading

Brak komentarzy

  1. Wiekszosc ludzi jest po prostu taka, jak inni. Zeby sie wyrozniac, to trzeba miec w sobie cos wyjatkowego i to prezentowac, a niestety wiekszosc spoleczenstwa to bezmyslne klony. Na szczescie w Anglii nie odczuwam wrogosci. Wydaje mi sie, ze ten wirus jeszcze bardziej spowolnil angielskie spoleczenstwo. Maseczek nie musimy nosic, wiec i usmiech u obcych przechodniow widac (tu kazdy sie do siebie usmiecha) 🙂

  2. Pani Agnieszko. Z ciekawością przeczytałam artykuł jak wyglądała Warszawa i komentarze. Ja mieszkam w Kanadzie. Nie musimy nosić maseczek. Na ulicy omijamy się szerokim lukiem bez wrogości pozdrawiajac sie podniesieniem reki albo usmiechem. Nie ma wrogosci w ludziach. Jestem szczesliwa ze odrodziłam sie ja ta begonia z Pani poprzedenigo artykulu. Jestem wdzieczna ze tak ulożylo mi sie zycie. Co roku jezdze do Polski, kiedys mijac kogoś na polskiej ulicy usmiechnelam sie bo to jest we mnie, mijajaca popatrzyła na mnie jak na wariatke.
    Dużo dobroci. Cheers. Zofia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *