
Dziwne czasy.
Patrzę wstecz w poszukiwaniu jakiegoś zrozumienia. Teraźniejszość coraz mniej rozumiem i coraz mniej mi się podoba. Przyszłość maluje się w pokrętnych barwach. Patrzę wstecz, w nadziei, że zrozumiem, co tu się, do licha, dzieje. Może też – gdzie szukać ratunku? Gdzie tryumf rozumu? Którędy do świata, w którym chce się żyć?
Kto pamięta „Poczet królów i książąt polskich” – bordową księgę ze złoceniami, praca zbiorowa kilku autorów? Miałam ją od zawsze w domowej bibliotece. Aż do teraz, nigdy do niej nie zajrzałam – a tymczasem nużąca trochę momentami lektura dała mi masę amunicji na (informacyjną) wojnę, którą toczę z mitem polskiej homogeniczności. Umiłowaniu czystej krwi. Koncept to w Polsce tak durny, tak nie przystający do rzeczywistości, że aż trudno mi uwierzyć, że ktoś go w naszym miejscu na Ziemi traktuje poważnie.
Wiedziałam, że Mieszko I miał czeską żonę Dobrawę, że Królowa Jadwiga była córką Bośniaczki i Węgra, a polskiego nauczyła się już po ślubie z polskim królem Władysławem Jagiełłą (sto lat później niż inna Jadwiga, żona Henryka Brodatego, która pochodziła z Niemiec – nawet w toku pracy nad blogiem mieszały mi się obie Jadwigi, może dlatego, że obie cudzoziemskie polskie królowe zostały ogłoszone świętymi). Wiedziałam o królach z pochodzenia szwedzkich, niemieckich, francuskich. Oczywiście Królowa Bona, która z Włoch przywiozła włoszczyznę.
Zaskoczyła mnie jednak, z dzisiejszej perspektywy zainteresowań międzykulturowych, skala mieszanych kulturowo małżeństw – które na przestrzeni stuleci na polskim dworze stanowiły raczej regułę, niż wyjątek.
Oczywiście, tysiąc lat temu, i wiele setek lat później, ważniejsza była krew błękitna, niż polska krew. Ponieważ królewien wystarczająco dobrze urodzonych dla króla była ograniczona liczba, za to sporo konfliktów do zażegnania i sojuszy do zawarcia, błękitnej krwi szukano powszechnie w krajach ościennych – tym sposobem zresztą polskie księżniczki zasiadały też na innych europejskich tronach (pierwsze polskie migrantki?).
Gdy przeglądam podręczniki swoich dzieci, myślę, że o tej wymianie krwi mówi się stanowczo za mało. A przecież znakomita część polskich królów to dzieci z małżeństw mieszanych kulturowo.
Mniej więcej połowa „pocztu królów polskich” to cudzoziemcy. Ponad połowa żon królewskich to migrantki. W ogóle o królewskich żonach w podręcznikach dziwnie cicho.
Począwszy od Mieszka I i czeskiej Dobrawy, sześciu kolejnych królów miało zagraniczne żony. Pierwszy, który wybrał (któremu wybrano?) na żonę Polkę był Krzywousty. Zresztą, jego kolejne dwie żony pochodziły już z Niemiec i Czech.
I tak, stulecie po stuleciu, większość polskich władców brała za żony zagraniczne panny. Ucząc dzieci dumy narodowej wałkujemy historię Wandy, która nie chciała Niemca. Czemu nie uczymy dzieci, że królowa Jadwiga nie była Polką? Nauczyła się polskiego już po przyjeździe do Polski. Polką była jej babka, ale matka – Bośniaczką, a ojciec – Węgrem.
Zapewne naszych królów niańczyły też migrantki-mamki, śpiewały im ruskie, niemieckie, czeskie kołysanki, uczyły węgierskich czy litewskich wierszyków – bo jakżeby inaczej?
Stefan Batory był Węgrem, pochodził z krainy Drakuli (to by się dzieciom spodobało na pewno). Wazowie byli Szwedami, Jagiellonowie – Litwinami, Wettynowie Niemcami. Nawet Jan III Sobieski miał babkę z Rosji. Jedynie Stanisław Leszczyński i Stanisław August Poniatowski na przestrzeni dwóch pokoleń mieli polskie korzenie, o ile zdołałam ustalić.
Warto wspomnieć, że zgoda na obcych królów była skutkiem „ustawicznej rywalizacji i walki między mnożącymi się Piastami”.
Jak na takim gruncie można pielęgnować koncept „czystej krwi”?
Oczywiście, król to nie naród (w końcu nie jesteśmy Francuzami ;-).
Ale przecież w ślad za każdym królem, każdą królową, podążał liczny dwór. Tego dworu geny już zapewne w większej liczbie nosimy. Od pierwszego króla począwszy, większość sprowadzała też do Polski osadników wszelkiej maści. Mówiąc o czystej krwi, i mając bardzo dużo dobrej woli, możemy co najwyżej uważać się za szlachetną mieszaninę.
Lektura o królach niestety dostarczyła mi też wiedzy o charakterach naszych miłościwie panujących – jak to jest, że przez setki lat mamy z włodarzami takie problemy?!
Posłuchajcie tego:
„Od początku panowania […]okazał się człowiekiem gnuśnego charakteru, tępego umysłu, niezgrabny, w radach nierozsądny, w działaniu słaby, mało zdatny do spraw większej wagi”. „Nie tylko bowiem sam nie chciał zmądrzeć, ale i nie szanował ludzi rozumnych” (O Mieszku II).
„Człowiek dobrej, lecz wątłej woli” (O Władysławie Hermanie).
„Nic innego nie robił, tylko płatał głupie figle” (o wnuczku Królowej Jadwigi, Księciu Bolesławie, którego babcia ponoć szczerze nie znosiła).
„Chętnie dawał przyrzeczenia i składał przysięgi, które równie łatwo łamał przy zmianie konstelacji.” – o Wacławie II.
„Zostawiłby po sobie tylko wielki chaos błędów i konfliktów, gdyby o sprawy narodu polskiego nie zadbał zbawiennie znakomity tytan, jego syn” – o Władysławie Łokietku.
O Kazimierzu Wielkim (tym, co zostawił Polskę murowaną) dowiaduję się, że utopił księdza, był gwałtownikiem i poligamistą. Za to umiał dobierać sobie współpracowników.
Jest jednak nadzieja:
„[…]Bolesław Wstydliwy, książę Polski, począł to, co było popsute – naprawiać, co się do upadku chyliło – podnosić” – pisał Jan Długosz. Inni kronikarze dodawali, że książę „góruje w rzeszy współczesnych książąt powagą, zrównoważeniem i sprawiedliwością w rządach”.
„Lisią chytrością złączył (państwo) w jedno” – to o Chrobrym. Gdzie jest Chrobry? Na Chrobrego bym zagłosowała.
I o czasach Kazimierza Wielkiego: „Polska podjęła trud przekształcenia samej siebie”. „[…] Powstało społeczeństwo zdolne do przystosowania się do zmiennej rzeczywistości, nie zasklepiające się w starych, skamieniałych wzorach życia.”
Skoro wtedy się udało, bez sztucznej inteligencji, tabletów, giełd, autostrad, dotacji europejskich i fejsbuków – może i nam się uda?
Kierunek wsteczny, mimo pięknych sukien (prawda, że w perłach mi do twarzy?), jednak mi nie odpowiada. Droga wstecz prowadzi do utraty praw wyborczych dla kobiet, braku szacunku dla życia, wydłubywania oczu i dybów, także ignorancji i wiary w gusła. Przymusowego osadzania w klasztorach i wychodka w ogródku.
I teraz pytanie za sto punktów: jak sprawić, że współcześni nasi możnowładcy, wdzięcznie podrygując, spojrzą jednak na gawiedź wokół pokrzykującą i , dalibóg inteligencyję swoją wysiliwszy, o dobru tego kraju pomyślą? Język poskromią? Żółć i jad w ludzie zgaszą? Dla dobra wspólnego się razem pochylą? Rozumnym okiem na rywala spojrzą? Miłe sercu zalety jego odkryją? Kpiną i złym słowem drugiego karmiwszy, przyjaciela w nim później nie znajdą…
Gdzie ten rycerz szlachetny (w demokracji potrzeba mi zgrai rycerzy szlachetnych, sam prezydent to za mało), który sprawiedliwe rządy, poszanowanie i zgodę w narodzie przywróci?
Zglebianie historii to powinien byc obowiazek przede wszystkim tych rządzących nami mądrych głów. Nie wiem czego oni ich tam uczą ale na pewno nie historii :/