Nie wiem, po co poszłam do Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Na urlopie. Tak wyszło.
Poszłam. Nie podobało mi się od wejścia – schodzi się schodami w dół i już człowieka dławi. Niespokojna bryła budynku muzeum mnie połyka. Potem znów w dół, i znów, kanciaste korytarze, szarość i czerń. Przez myśl mi nie przemknęło wtedy, parę tygodni temu, że wojna znów czyha za rogiem.
W muzeum musi być porządek. Wojna podzielona jest na logiczny ciąg sal i ekspozycji. Przed wojną. Narracje. Terror. Życie codzienne. Po wojnie.
Relacje tych, którzy przeżyli, zdjęcia tych, których nie ma. Zielone pojazdy, dwa czołgi, mydło, pasiaste materie. Listy o niczym. Całuję, pozdrawiam, napisz, nie odzywasz się, wiosna była piękna tego roku. Piszę, więc żyję. Piszesz, więc żyjesz. Co więcej?
Narracje
W muzeum: plakaty propagandowe z Polski, Rosji, Włoch, Niemiec, z lat 30.. Wyciągnięte pięści. Na plakatach MY, nie ważcie się WY. Ohyda i żółć, nienawiść, furia. Jeszcze moment temu rzeczniczka Straży Granicznej mówi o „aktywistach”, którzy narażają migrantów zostawiając im plecaki z prowiantem na bagnach, a strażnicy ich ratują. Kilku aktywistów ma już procesy karne za pomaganie, dziennikarzy – za wchodzenie do strefy objętej zakazem swobodnego przemieszczania się. Teraz: przywódcy cerkwi, którzy w czasie kazania podżegają w Moskwie do wojny i przemocy. Minister Rosji, który mówi, że wojny nie ma.
Oglądam w muzeum kłamstwa i manipulacje w różnych wersjach językowych. Patrzę i myślę o paskach w TVP jeszcze parę tygodni temu. O kreskówkach dla rosyjskich dzieci, które opowiadają o Ukrainie jako agresorze i złym koledze.
Opinie publiczne się buduje. Można przywyknąć do języka nienawiści. Można go przyjąć za swój. Tylko po co, skoro wiemy z następnych sal gdańskiej ekspozycji, co jest potem? Zresztą, już widzimy, co potem – gołym okiem.
Ludzie
Ściana portretów tych, których już nie ma – w muzeum. Wystawa Karola Grygoruka – portrety tych, którzy parę miesięcy temu byli w lesie na Podlasiu. Przejście przez Dworzec Centralny – umęczone kobiety i dzieci: jedne smutne, inne beztroskie, w podskokach. Dziś w Bohonikach kolejny pogrzeb – młody chłopak z Jemenu zginął na bagnach. Mieszają mi się wojny – tamta, ta podlaska i ta, co w Ukrainie.
– Byłem złym człowiekiem – relacja więźnia obozu, mówi w nagraniu, jak było.
Wojna sprawia, że wielu jest złymi ludźmi. Mój dziadek nigdy nie powiedział mi o wojnie ani słowa. Żaden z moich dziadków. Czy oni byli złymi ludźmi?
Może w genach mam, że na wojnę się nie nadaję? Ale jak ona przychodzi, jest. I to, czy jestem przygotowana, jest bez znaczenia. Można jedynie żyć życie, które się dzieje. Ta konstatacja, w dziwny sposób, mnie uspokaja.
Czuję dziś niepokój innych, strach, co będzie, że bomby polecą na nas. Ktoś pakuje teczkę z dokumentami. Ktoś szuka mieszkania do wynajęcia w Hiszpanii. Może być, że polecą. Cokolwiek będzie – jedyne, co sensowne – to żyć, najlepiej, jak się potrafi. Przed wojną, po wojnie, w trakcie – istotne jest to samo. Człowieczeństwo: wszystko dobro, które możesz z siebie wykrzesać. Oglądam je w muzealnych gablotach. Czy gdzieś kiedyś, w jakiejś gablocie – będzie o mnie? Co?
Lans i hajs
Są tacy, którzy lubią wojnę. Lubią adrenalinę i sprawczość, poczucie, że teraz dopiero życie się dzieje, a ich członki dopiero są na najlepszym, wybranym dla nich miejscu. Pamiętam dziennikarzy w Albanii, gdy upadły piramidy finansowe i kraj pogrążył się w anarchii, 1997 rok. Znam z widzenia wszystkie wzory kamizelek khaki z kieszonkami, zresztą nie ma ich tak dużo. Samochody terenowe, a w nich rzesze dobrze płatnych pomagaczy z międzynarodowych organizacji, obowiązkowo z bandaną i kamizelką z logo. Wojna, zdaje się, lubi kamizelki.
Rzeszów, Przemyśl (znajomi Turcy mówią „Pisz-Misz”) – otwierajcie knajpy z sushi. Tak to jest. Wojna to nie tylko miliardy wydane na czołgi. To cały okołowojenny biznes, także biznes pomocowy, który da zastrzyk gotówki południowo-wschodniej Polsce. Potem boom wojenny minie. Zostaną puste hotele i wyblakłe reklamy restauracji. Sushi-chef będzie musiał jechać gdzie indziej. Widziałam to parę razy.
„Rąbanka, słonina, kaszanka” z wojennej piosenki odezwie się echem, oczywiście na Ukrainie – ale też w Polsce. Już rośnie wielki rynek towarów, pracy i usług związanych z przemysłem pomocowym. To mnie trochę przeraża. Zrobię, co tylko w mojej mocy, żeby z wodospadu pieniędzy ile się da przekierować na systemowe, długoterminowe działania. Za rok uchodźcy z Ukrainy też tu będą.
Ból
Na białoruskim odcinku polskiej granicy chłopaki moczą w miskach odmrożone nogi. Aktywiści powoli dolewają ciepłej wody. Bardziej na południe chorzy leżący, którym wolontariusze zmieniają pampersy po 12-godzinnej podróży z Ukrainy do Polski. Dziecko świeżo po amputacji nogi z powodu nowotworu szuka miejsca w polskim szpitalu.
Rozpacz ludzi, których znam – pokazują na fejsbukach rodzinne domy, rozniesione w drzazgi. Drżą podbródki. Ręce się trzęsą, oczy błyszczą. Znam wielu Ukraińców i Ukrainek. Oglądam wiele domów, spalonych samochodów i dymiących budynków.
A przecież to 19 dni wojny. Kto wie, co jeszcze? Pierwsze przypadki gwałtów – będzie więcej. Będą ranni. Będzie ból, więcej bólu. Tyle, że za jakiś czas przestanie na większości z nas robić wrażenie.
Będą ginąć dzieci. Jakieś kobiety trafią do burdeli, ktoś będzie miał wycięte nerki. Urośnie rynek dzieci dla pedofilów. Pojawi się „czarny rynek” na goszczenie uchodźców – będą ludzie, którzy w przepisach rządowych znajdą dla siebie okazję do zarobku. Będzie wykorzystanie ludzi do pracy i rekwirowanie dokumentów. Nie mówię tego, żeby straszyć albo się mądrzyć. Na tym polega wojna. Tak już jest.
Za chwilę – albo już, albo dziś – komuś się znudzi Ukrainka w domu. Ktoś z powodu jej dzieci pokłóci się z własnymi dziećmi. Ktoś usłyszy ultimatum od męża czy żony: „albo oni albo ja”. Kogoś Ukraińcy okradną. Ktoś inny okradnie Ukrainców. Ktoś będzie za nerwowy, a ktoś za dużo będzie płakał. Kogoś zezłości pomoc dostępna dla uchodźców, a kogoś – że dostali za darmo wózek dla dziecka. Tak, Polacy przyjęli uchodźców z Ukrainy niezwykle otwarcie, podziwia nas prawie cały świat. Ale przecież ani my, ani oni nie jesteśmy święci.
Dlatego tak ważne porządkowanie, współpraca, systemy rejestracji, przemyślane rozwiązania. Im szybciej, im lepiej dogadamy się wszyscy – rząd, samorządy, pozarządówka, wielkie agendy humanitarne, im sprawniej w pomaganie włączymy samych Ukraińsów – tym mniej kobiet w burdelach. Tym mniej zgubionych dzieci i wyciętych nerek.
‘Noc
Kto widział „Noc Helvera”? Spektakl o matce niepełnosprawnego intelektualnie chłopca, którym przydarza się wojna. Nie są gotowi, nie mają szansy być. Giną na własne życzenie – matka podaje synowi i sobie truciznę, zanim dopadną ich oprawcy.
Jak to jest, że w Polsce, w której przecież historia kocha się w wojnie, tak się mało mówi o faktycznym doświadczeniu wojny przez zwykłych ludzi? Bohatersko-narodowa narracja tak do niego nie przystaje. Dopiero Podlasie mnie uczy rzeczy podstawowych o historii Polski.
Przecież w 1939 roku były rodziny z niepełnosprawnymi dziećmi. Ktoś miał dzieci nadpobudliwe, ktoś autystyczne – jak ci ludzie przeżyli wojnę? Myślę o tym, gdy rodzice przerzucają przez druty na granicy białoruskiej dwójkę niepełnosprawnych dzieci i niosą je potem na plecach przez las.
Prawie codziennie mam teraz w kontakcie kogoś, kto pomaga ludziom z Ukrainy: z nowotworem, ludziom uciekającym z Ukrainy na kroplówce. Ktoś ewakuuje 100-osobowy dom dziecka dla dzieci chorych i szuka dla nich miejsca. Ktoś szuka tłumacza języka migowego ukraińskiego (i znajduje). Do kitu jest być chorym na wojnie.
Limit
We wszystkich książkach o wojnie nigdy nie przeczytałam (nie pamiętam?) o tym, co z ciałem robi wycieńczenie. O tym, że jest zmęczenie tak wielkie, że człowiek opada na podłogę i raczkuje w poszukiwaniu oparcia. Albo nie widzi – obrazy zlewają się w masę, nie sposób czytać. Ktoś inny reaguje tak, że śpi. 12 godzin, 16 godzin, więcej na dobę – jeden dzień, drugi, trzeci, kolejny.
Pamiętam listopadowe, grudniowe rozmowy z przyjaciółmi, znajomymi – ktoś rozpłakał się wychodząc z metra, na widok witryny sklepu. Ktoś inny szlochał przy bramie ośrodka dla uchodźców – z wyczerpania, bez konkretnego powodu. Dlatego, że życie atakuje z wszystkich stron – i nie ma się już na nie siły.
Przyjaciele z Grecji, którzy odwiedzili nas w grudniu, dawali instrukcje przeżycia w kryzysie: spać 8 godzin, jeść regularnie, robić tylko to, do czego się ma przekonanie, wybrać sobie zadania, którymi człowiek się zajmuje i nie robić wszystkiego. Śmialiśmy się do rozpuku, najbardziej z 8 godzin.
A jednak – po kilku dniach pracy po 16 godzin przestajesz racjonalnie myśleć. Pomagacze w Rzeszowie będą serio potrzebowali sushi (pierogów, piwa czy tańców – po prostu przerwy od wojny). Każdy człowiek ma limit wytrzymałości. Pilnujcie się wzajemnie, żeby go nie przekraczać. Nie oczekujcie od siebie pracy non-stop.
Życie
W holu muzeum biała sukienka ze spadochronu. W dziale „Życie codzienne”. Amerykański żołnierz przywiózł z Japonii biały materiał spadochronu (czy jedwabny? Nie napisane. Czy Japończycy robili w czasie wojny jedwabne spadochrony?) na suknię ślubną dla narzeczonej.
To jednak jest niezwykłe. Jak praktycznie rozumował żołnierz, zabierając z wojny w obcym kraju zwój białej tkaniny. Umiem szyć na maszynie. Szukam sklepów z tkaninami, gdy jadę w nowe miejsce. Skąd u żołnierza taka wrażliwość tekstylna? Matka szyła? Siostra? Ta narzeczona, co do spadochronu dodała koronki na swój wielki dzień? Czy po prostu facet praktyczny z natury? Parę dni temu oglądam na FB zdjęcia z wojennego ślubu na Ukrainie. Panna Młoda ubrana w wojskowe moro, ale ma bukiet w bibułce jakby prosto z dobrej kwiaciarni. 19 dni temu ta dziewczyna na pewno nie myślała o ślubie w kurtce moro. Jaka szybka ta wojna.
Terror
Jest w muzeum taki dział. Terror dzieje się dziś. Na granicy polsko-białoruskiej. W Ukrainie. Jest perfidia, krzywda, wynaturzenie, wszystko. Dziś nie chcę o tym pisać.
Po
Na polskiej wystawie w Gdańsku film o wojnie i Polsce szyty tak grubymi nićmi, że na pewno dodany w ramach „poprawy” wystawy bo zmianie dyrekcji w Muzeum. Ostatni element ekspozycji.
Wychodzę z ulgą.
Wyjdziemy z ulgą. Wcześniej czy później każda wojna się kończy.
Będą gabloty, muzea, będą mity i bohaterowie.
Niesłychane, jak to szybko się dzieje – tworzenie historii.
Będzie w książkach o Wyspie Węży. Będzie o tym, jak Cyganie przejęli czołg i o tym, że premierzy państw ościennych pojechali w czasie wojny do Kijowa (są tam, gdy piszę – nie wiem, co dalej będzie w książce). Będą magnesy na lodówkę z ukraińskim prezydentem w koszulce z krótkim rękawem.
I tak sobie myślę, że cokolwiek robimy dzisiaj my, Polacy, też będzie napisane.
Mamy za sobą cudowny akapit. Co się teraz dzieje, jest bez precedensu: jako doświadczenie Ukraińców, ale też jako doświadczenie Polaków.
Martwię się o kolejne akapity.
Fot. Agnieszka Kosowicz
Skoro tu trafilem, to mam taka sprawe. Na moim blogu zamieszam filmiki o ludziach ktorzy mieszkaja w zaadoptowanych kontenerach. To sa zazwyczaj pomyslowo i fikusnie zaadoptowane miejsca. Ale zamieszkac mozna rowniez takim bazowym, bardzo oszczednie urzadzonym. To i tak jest lepsze niz pietrowe lozka w wieloosobowym pokoju.
Tu jest przyklad takiego fikusnego, ale w potrzebie wystarczy cos prostszego.
https://sudeckieklimaty.wordpress.com/2022/03/15/wioska-krasnoludkow-w-newport-tennessee/
To tyle. Nie zabieram ci czasu. Pozdrawiam i zycze duzo sil.