Delux, standard, bez trybu. Jak Polska chroniła uchodźców – 2021

Nie przeżyłam gorszego roku. Wiem, że nie jestem odosobniona. Cztery i pół miesiąca pracy w kryzysie – jednocześnie na trzech poziomach, może nawet czterech (bo Ukraińcy, Białorusini, Filipińczycy czy Gruzini nie usiedli na ławeczce, żeby przeczekać graniczno-kryzysowe czasy. Ich życie też się przecież dzieje). Nie do zniesienia. Opowiem, jak było.

Bez trybu – las

Piekło białoruskiej granicy – to opcja „bez trybu”, cytując klasyka.

Pomysły na legitymizację tego, co się dzieje na granicy powstawały ad hoc, ale to po prostu bezprawie, co tam się dzieje. Ludzie na granicy są i byli traktowani nieludzko. Nie jak ludzie. Poniżej ich godności. Poniżej godności tych, którym polecono chronić granic.

Czuję wściekłość, że to się działo, że dzieje się – bo wiem, że nie musi. Nie jest tak, że nie było innego wyjścia. Były sposoby. Nie było w rządzie chęci.

Moje państwo postanowiło potraktować ludzi na granicy jak rzeczy, jak pociski, które trzeba przechwycić i odrzucić. Zapłacimy za to kiedyś srogo, nie mam wątpliwości.

Niektórzy myślą, że odwożenie ludzi do lasu – prosto ze szpitala, na tereny bagienne, bez butów, pobitych, z małymi dziećmi – to konieczna cena za obronę polskiego bezpieczeństwa. Bzdura wierutna. Od sierpnia przez Polskę do Niemiec i punktów przyjmowania migrantów na niemieckiej granicy dotarło ponad 12 tysięcy ludzi – wojsko, Straż Graniczna, WOT i druty kolczaste ich nie powstrzymały. Zapewne kilkakrotnie więcej przejechało nie zatrzymując się w tych punktach. Z perspektywy ochrony granicy polityka państwa po prostu nie działa. Codzienne meldunki w mediach, ile osób zawrócono, to zasłona dymna. Ludzie przekraczają granicę i będą ją przekraczać. Polska brutalność na to nie pomogła – sprawiła jedynie, że wielu ludzi czuje do polskich służb obrzydzenie. To źle. Służby i szacunek do służb są przecież potrzebne – tylko na szacunek trzeba sobie zasłużyć.

Czuję się skrzywdzona przez rządzących wojennym rozwiązaniem sytuacji na granicy. Płacą za decyzje rządu bliscy mi ludzie – zdrowiem, wyczerpaniem, emocjami. Nie do opisania jest koszt, którzy ponoszą mieszkańcy przygranicznych terenów Podlasia. Mam pretensje do rządu o moją własną niemoc i złość. Mam pretensje, bo codzienny kontakt z zagrożeniem życia radykalizuje i sprawia, że dialog i kompromis stają się śmieszne, nierealne, nie do zrobienia. A ja nie chcę, żeby mnie ktoś radykalizował.

Czuję rozpacz, wściekłość i żal z powodu tego, co przeżywają migranci na granicy – ale bardzo chcę rozmowy, szukania rozwiązań, współpracy ze strażnikami. Boli mnie fizycznie zimno, którego doświadczają migranci, mokre buty, poobcierane nogi, zgrabiałe ręce. Nie mogę już czytać relacji mieszkańców Podlasia – ile można? Wszystko kojarzy mi się z lasem, nawet z gry planszowej z dziećmi zapamiętuję tylko, że Francuz wynalazł drut kolczasty i wtedy chodziło o grodzenie pól dla bydła. Nie chcę tego! Chcę radości z lasu i zwiedzania Podlasia na rowerze. Czy to wróci kiedykolwiek?

Metoda „bez trybu” w przyjmowaniu uchodźców to dzicz i las, błoto, zimno, mróz. Przemoc. Przemykanie się przez las i polowania na ludzi. Migranci jako ci, którzy nie mają praw. Mięso armatnie. Służby polskiego państwa, które rozbijają ludziom telefony komórkowe i zabierają buty – będą się niedługo leczyć z PTSD. Syndrom stresu pourazowego dotyczy w dużym stopniu sprawców, nie tylko ofiar przemocy.

Ludzie, którzy w lesie żują z głodu liście. Zgubione dzieci. Aktywiści, którzy niosą tych z lasu na rękach.

Nikt nadal nie policzył, ile osób potraktowaliśmy w ten sposób.

Grupa Granica udzieliła pomocy ponad 6 tysiącom osób. Pomocy w lesie udzielało około 500 aktywistów i nieznanej mi wielkości grono lokalnych mieszkańców. Tysiące ludzi, którzy finansowali pakiety ratunkowe, dostarczali wodę, śpiwory, ciuchy, bandaże, tłumaczy i prawników – darując organizacjom pozarządowym na ten cel grubo ponad dwa miliony złotych. Płot, który ma budować rząd, to wydatek blisko dwóch miliardów.

W zdrowym świecie to instytucje państwa powinny ratować ludzi z lasu. Udzielać pomocy medycznej i socjalnej. Dbać o sytuację prawną. Poszukiwać zaginionych i pokrywać koszty transportu zwłok do krajów pochodzenia, jeśli takie jest życzenie rodziny. Po to płacimy podatki. Tymczasem z tych podatków płacimy za mur, za drut, za pensje wojska i strażników granicznych i TVP. Na pakiety ratunkowe i wodę w lesie wyciągamy z drugiej kieszeni.

Standard

W standardzie zaczęło się niestandardowo – Polska uratowała życie około 1000 osób, które w sierpniu ewakuowała z Afganistanu. Ludzi w bezpośrednim zagrożeniu życia.

W chaosie i przerażeniu, w panicznym sprawdzaniu, kto ma dokumenty, kto nie ma, kto jest w stanie dotrzeć do lotniska, kto nie dotrze; w nerwowych sms do rodziny; w paleniu potencjalnie obciążających dokumentów; w błaganiu o wyjazd starych rodziców; w zawieraniu pospiesznych ślubów – wsiedli do samolotów czasem ci, co faktycznie współpracowali z polskim wojskiem, czasem przypadkowi szczęściarze. To nie głos krytyki. Tak po prostu jest, gdy ludzie walczą o życie.

Decyzja rządu o ewakuacji uratowała życie wielu z tych ludzi. Potem państwowe instytucje zorganizowały błyskawicznie sieć ośrodków w kilku województwach, kwarantannę, dostęp ludzi do lekarza, przyjmowanie wniosków o statusy uchodźcy. Wszystko – praktycznie w parę dni, tygodni. To budzi moje szczere uznanie, którego głównym odbiorcą jest Urząd do Spraw Cudzoziemców, także dlatego, że faktycznie bardzo szybko nadał ewakuowanym statusy uchodźcy.

Potem zapanowało poruszenie i ubieranie. Pospolite ruszenie dobrej woli: wysyłania ubrań, butów, rzeczy dla dzieci. Wielkie Dawanie.

Na tym mniej więcej etapie rząd stracił zainteresowanie. Nastał standard.

I wtedy przegraliśmy tych ludzi. Już wyjechała zapewne połowa, może dwie trzecie ewakuowanych. Reszta też wkrótce wyjedzie, zostanie garstka najbardziej zdeterminowanych  albo najmniej zaradnych. Przywieźliśmy elitę. Potem pozwoliliśmy, żeby przeciekła nam przez palce. Dlatego mam poczucie zmarnowanej szansy. Straty.

Nie wprowadzono żadnych systemowych zmian. Lekarze w ośrodkach nadal nie mówią w obcych językach, a psycholog odwiedza ośrodki raz w tygodniu (jeden psycholog, na 150 osób). Nadal pracuje tam śmieszna liczba pracowników socjalnych, brak tłumaczy (wiem, że trudno ich znaleźć). Ludziom brak podstawowej informacji na temat ich spraw, obowiązków, życiowych perspektyw. 70 złotych kieszonkowego miesięcznie nie pomaga. Nadal w centrach pomocy rodzinie, gdzie państwo świadczy pomocy świeżo uznanym uchodźcom, jeden pracownik socjalny ma pod opieką 60 rodzin, a bywa, że więcej.  Na rozpoczęcie programu integracyjnego w Warszawie czeka się dwa miesiące, jak dobrze pójdzie. Jak znaleźć mieszkanie? Za co żyć przez ten czas?

Przeprowadzono ankietę, żeby zbadać kompetencje i wykształcenie ewakuowanych – i co z tego? Nie wyłuskano nauczycielek do nauczania, lekarzy do leczenia, ani położnych do przyjmowania porodów. Ewakuowaliśmy ludzi o międzynarodowych koneksjach, wykształceniu i ponadprzeciętnych możliwościach – nie skorzystaliśmy z nich.

Wiedzieliśmy, kogo ewakuujemy – przecież to Polacy tworzyli listy. Mimo to wojsko nie wyłuskało wojskowych, a MSZ osób przydatnych dla dyplomacji. Nikt nie stworzył spisu ewakuowanych tłumaczy. Wpakowaliśmy po prostu całe towarzystwo do ośrodków ze stawką żywieniową 9 zł dziennie – niech siedzą.

Poszukiwaniem mieszkań, nauki języka, miejsc na studiach, kupowaniem patelni i kurtek zajęli się ludzie dobrej woli i organizacje pozarządowe. Ani razu rząd nie zaprosił pozarządowych organizacji na spotkanie, żeby porozmawiać o ewakuowanych i koordynacji pomocy. Tak, odbyły się spotkania rząd-samorząd, chyba dwa. Tak, kilka miast zorientowało się w swoich zasobach mieszkaniowych, a premier przeznaczył ponad 60 mln złotych na pomoc ewakuowanym. Co z tego, skoro pieniądze przeznaczone na integrację nie zostały wydane, a mieszkania udostępnione? Przez ostatnie pół roku nie przyjęto na poziomie rządowym żadnej decyzji, która istotnie zmienia sytuację osób objętych ochroną. Teraz, drodzy państwo, dla tej konkretnej grupy jest za późno.

Patrząc z perspektywy państwa, w większości przypadków, ewakuacja to nic więcej, niż podwózka na Zachód. Na tym skończyła się polska oferta.

Deluxe

W wersji deluxe był dobrej klasy hotel dla wybrańców. Ludzie dobrej woli, koleżanki “po fachu”, zorganizowały wolontariuszy, dobranych do podopiecznych pod względem profesjonalnej bliskości. Było grono tłumaczy, dwóch pracowników socjalnych na 65 osób, wycieczki, nawet raut. Ognisko. Wizyta w Żelazowej Woli i na Zamku Królewskim. Lekcje polskiego i angielski.

Z hotelu rodziny sukcesywnie przeprowadzane były do dobrej jakości mieszkań, udostępnianych przez życzliwych ludzi, często pół-darmo. Miały być rządowe mieszkania – ale na nie ciągle czekamy. Potem były zakupy: kołdry, pościele, patelnie, szybkowary. Karty na zakupy artykułów domowych, żeby każdy mógł urządzić się według własnego gustu. Karty zakupowe do sklepu spożywczego. Czynsz opłacony na kilka miesięcy. Tłumacze u lekarzy. Karty miejskie. Pomoc w składaniu wniosków o programy integracyjne i polskie dokumenty.

Wybrańcy to faktycznie nietuzinkowi ludzie. Zasługują na pomoc ze wszech miar. Część z nich bez wątpienia nie żyłaby, gdybyśmy ich nie uratowali. Są na listach śmierci, talibowie polują na nich i ich krewnych.

Rząd sponsorował większość usług, o standardzie pomocy przesądził fakt współpracy różnych podmiotów. Panie z Kancelarii Premiera Rady Ministrów umawiały grupie ‘deluxe’ wejściówki do zoo, szukały sposobów na różne usługi i usprawniały do nich dostęp. Rządowe Centrum Bezpieczeństwa zapewniało transport. Życzliwy hotel zaoferował korzystne stawki – istotnie niższe niż „specjalna oferta” kościelnego hotelu niższej klasy, którego nazwy litościwie nie wymienię. Polska ekipa prawników zapewniła szerokie wsparcie prawne pro bono. Samorząd zadbał o ochronę dla grupy. Organizacje pozarządowe dołożyły cegiełkę w codziennej pomocy, nauki języka polskiego, wsparcia psychologicznego i poszukiwaniu pracy. Grupa wolontariuszy przygotowywała mieszkania, kupowała buty i pomagała robić zdjęcia do dokumentów. Życzliwa firma dostarczyła rodzinom kilka laptopów.

Wersja delux jest delux, bo rząd uznał, że tym osobom warto pomóc – i pomógł. Znalazło się duże grono ludzi – i Polaków i migrantów, z których każdy dodał do rządowej oferty, co ma najlepszego. Współpracy rząd-samorząd w tym przedsięwzięciu (jeszcze) nie ma – ale udało się stworzyć szerokie partnerstwo pomagaczy. To da się zrobić, wiem to na pewno, z autopsji. Efekt jest piękny. Tylko łamie mi serce, bo widzę wszystkich, którzy nie jadą tą klasą.

Moje ostatnie dni, tygodnie, miesiące były nieustanną woltą: od deluxe do lasu, z lasu do deluxe. Czasem kilka razy dziennie. Nocne rozmowy o sekcji zwłok zatrutych grzybami dzieci, szukanie mieszkań, ewakuacja ciał, wizyta w hotelu u grupy deluxe. Selekcja butów na „do lasu” i „do ośrodka”. Szukanie wolontariuszy i tłumaczy na wizyty medyczne dla szczęśliwców, potem zakupy pakietów na przeżycie do lasu. Wizyta w zoo. Pismo w sprawie nastolatka, żeby zapobiec deportacji na Białoruś. Zatrudnianie psychologów, szukanie psychiatrów, kurtki do lasu, karty sim. Dary, więcej darów. Tłumacze, wnioski, pilnowanie dokumentów i terminów. Szybkowary. Mieszkania trzypokojowe – nie ma, nie mogę znaleźć, takie najbardziej potrzebne. Ludzie, masa ludzi – chętni do dawania, wożenia, tłumaczenia, kupowania, do brania. Potrzebują tłumacza, lekcji, szkoły, lekarza, mięsa halal. Rozmowy i wywiady, moje i cudze pomysły, dzień w dzień awaryjne sytuacje, strajki, zagubione dzieci, apele i wnioski, żeby coś wydarzyło się tak, jak powinno się wydarzyć. Strach i niepokój migrantów. Mój strach, mój niepokój.

Bardzo mi brak w tym szaleństwie…. państwa. Normalnego państwa, które rozwiązuje problemy. Które buduje systemowe rozwiązania i reaguje na życie, które się dzieje. Ma zasoby, ma instytucje, a w nich – kompetencje i budżety. Bierze odpowiedzialność za mieszkańców tego terytorium, na którym żyjemy.

Z mojej perspektywy, tak rozumianego państwa w Polsce nie ma.

Śledź mój blog

Loading

2 komentarze

  1. Dzień dobry, opiekuje się rodzina ze Standardu. W KRK gdzie miasto ćwiczy się po raz pierwszy, ale sprawnie i życzliwie. Chciałabym dowiedzieć się o Delux. Cześć z moich podopiecznych po opuszczeniu ośrodka wybiera się lub wybrało Warszawę.

    • Ech, sprawa nie taka prosta. Specjalne wsparcie przeznaczono dla wybranej, konkretnej grupy o szczególnej specyfice. Póki co nie można do niej swobodnie dołączyć. Mimo to poproszę o kontakt przez Fundację Polskie Forum Migracyjne, muszę więcej wiedzieć, żeby ustalić, czy mogę pomóc. Przejście ze standardu gdziekolwiek w Polsce do standardu w Warszawie też może różnie wyglądać. Czasem to może być zmiana na lepsze (jest sporo organizacji, sporo inicjatyw i wolontariuszy). Czasem na gorsze (jednak zasoby miasta nie odpowiedzą na potrzeby wszystkich chętnych). Dużym problemem jest koszt utrzymania – znam rodziny, które płacą sporo ponad 2000 zł za malutką kawalerkę na obrzeżach miasta, dla 4-osobowej rodziny. Trudny może być w praktyce dostęp do programu integracyjnego dla uchodźców w Warszawie (liczba cudzoziemców wzrosła trzykrotnie, ale pracowników już nie).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *