Nie chcę zamkniętej strefy!

Póki co, na moje oko, w „hybrydowej wojnie” z Rosją na polsko-białoruskim pograniczu przegrywamy do zera.

Celem Rosji (tak rozumiem z dostępnych informacji), która stoi za kryzysem na polsko-białoruskim pograniczu, była destabilizacja Polski i Unii, wprowadzenie zamętu i podżeganie do podziałów społecznych. Celem było też zaburzenie poczucia bezpieczeństwa Polek i Polaków.

Te cele zostały przez Rosję osiągnięte.

Sposób reakcji rządów (poprzedniego i obecnego – zasadniczo takie same) na sytuację na pograniczu podzielił społeczeństwo i wywołał wrogość między ludźmi. Wprowadził zamęt i chaos na Podlasiu, zaburza codzienne życie mieszkańców, kosztuje masę pieniędzy (Premier Tusk właśnie obiecał 10 dodatkowych miliardów) – a nie widać, żeby rządowe działania przynosiły oczekiwany efekt. Przyniosły póki co skutek uboczny: odczłowieczanie migrantów i migrantek niesie za sobą wzrost napięcia między ludźmi w całym kraju. Aktywiści i aktywistki otrzymują nienawistne komentarze i groźby. Migranci i migrantki w Polsce, także Ci od lat tu mieszkający, odczuwają napięcie i niechęć. Podzieleni politycznie ludzie są wobec siebie coraz bardziej agresywni.

Nie spodziewałam się, że podgrzewanie ksenofobicznych nastrojów będzie narzędziem polskiego pro-demokratycznego rządu.  A to właśnie obserwuję.

Śmierć polskiego żołnierza, młodego chłopaka, który dopiero w grudniu ubiegłego roku trafił do wojska  – nie była nie do uniknięcia. To straszna tragedia. Kolejna. Wcześniej na pograniczu zginęły tragicznie 62 osoby migranckie. Ich śmierć też była do uniknięcia. Niektórzy też byli młodymi chłopcami, którzy też mieli życie przed sobą i marzenia.

Przemoc i śmierć na pograniczu to stan permanentny od tych kilku lat. Gdy rząd kolejny raz wprowadza na pograniczu zamkniętą strefę – niepokoję się. Moim zdaniem to nie jest krok w dobrym kierunku. Raczej ryzyko, że śmierci będzie więcej.

Kryzys rozwinął się w sierpniu 2021 roku – już prawie trzy lata i dwa rządy temu. Od początku było wiadomo, że mamy do czynienia z testowaniem nowego szlaku migracyjnego i testowaniem w ogóle używania migracji jako narzędzia do wprawiania społeczeństw i rządów w drżenie – w naszej części świata. Była mowa o tym, że po pewnym czasie sytuacja na pograniczu się zaostrzy. Właśnie się zaostrza.

Potrzebna jest zmiana taktyki

Póki co, ani poprzedni ani obecny rząd nie zrobił nic, co pozwoliłoby Polsce zdobyć na tym odcinku chociaż jeden punkt. Przegrywamy z kretesem. Czas może więc wyciągnąć wnioski i zmienić gruntownie taktykę – obecna kosztuje życie niewinnych ludzi, dużo pieniędzy i nie działa.

Rosja wprowadziła nasze rządy na niebezpieczną ścieżkę – wachlując potrzebą zapewnienia Polsce bezpieczeństwa rządzący decydują się na ograniczenia fundamentalnych wartości i zasad. Rezygnują z pryncypiów, żeby ich chronić. Czy taka metoda ma szansę powodzenia?

Rosja nas ciągnie w wybory niczym z greckich tragedii: aby zabezpieczyć nasze wartości, mamy z nich zrezygnować. Tylko co wtedy z nami będzie? Kim będziemy? Jeśli ceną za bezpieczeństwo jest stać się agresywnym i podłym – czy warto? Wiele osób powie – bezpieczeństwo jest bezcenne. Ale rezygnując z konceptów praw człowieka – rezygnujemy z własnych praw. Sami dla siebie nie będziemy wtedy bezpieczni.

Grecki Odyseusz czy inni tragiczni bohaterowie używalił w swoich zmaganiach mądrości i sprytu, forteli, przechytrzali los. W dotychczasowych poczynaniach na pograniczu tego nam brakuje – nowego pomysłu.

Daliśmy się podzielić i skłócić. Nie znaleźliśmy miejsca na dialog, wspólny namysł, uporządkowanie wiedzy. Godzi w moje poczucie bezpieczeństwa, że polskie służby po niemal trzech latach trudnej sytuacji nadal nie wiedzę, z jaką liczbą osób mamy do czynienia. Państwo nie ma takich danych. Nie wie, ile jest migrantów na pograniczu.

Nie wie też, kto tam jest.

Rządzący przyjęli narrację o hybrydowej wojnie i traktują migrantów jak narzędzie zbrodni – niedawne nagrania pokazujące strażników przerzucających przez płot graniczny nieprzytomną kobietę świadczą o tym, że migranci są na pograniczu traktowani jak mięso. Jak rzecz. Aktywiści udzielający tym ludziom wsparcia humanitarnego od niemal trzech lat o tym mówią.

Od czasu zmiany rządu apelujemy o wspólny namysł nad tą sytuacją i zmianę podejścia. To się nie dzieje. Nowy rząd nie zmienił nawet polityki kryminalizacji niesienia pomocy – pięć osób z Hajnówki nadal ma zarzuty karne i sprawę w sądzie za podanie migrantom wody.

Zapowiadana zmiana jakości pushbacków – reklamowana jako „pushbacki humanitarne” – to ponury żart. Tak, trzeba ograniczać przemoc na pograniczu. To ważne, żeby strażnicy wykonywali swoją pracę z poszanowaniem podstawowych praw człowieka. Jednak przede wszystkim, powinni po prostu przestrzegać prawa.

Tymczasem pushbacki polegają na tym, że łamiemy to prawo jako państwo – wyroki różnych sądów mówią o tym jednoznacznie. Mamy obszerne przepisy prawne regulujące, jakie kroki państwo ma podejmować wobec osób wnioskujących o ochronę międzynarodową, i inne obszerne przepisy o tym, co robić z osobą przybywającą do Polski bez dokumentów. Nie stosujemy własnych przepisów.

Rosja nas skutecznie degeneruje sprawiając, że przestajemy wierzyć we własne prawo, traktować je poważnie. Przestajemy ufać własnym zasadom i własnym instytucjom.

Inne rozwiązania są możliwe

Jest możliwe hybrydowe reagowanie na hybrydowy atak. Wysiłki MSZ obliczone na prewencję migracji to krok w pożądanym kierunku. Zwiększenie polskiej pomocy rozwojowej także.

Najważniejsza moim zdaniem rzecz do zrobienia – wziąć cytryny, zrobić lemoniadę.

Potraktować migrantów jak dobro i zasób – nie jak broń.

Gdybyśmy witali migrantów na granicy w sposób uregulowany i sprawny, włączali ich w rynek pracy, wykorzystywali potencjał – Rosja przestałaby ich przysyłać. Gdybyśmy potrafili dać tym ludziom szanse rozwoju, włączyć w nasze społeczności dla dobra wszystkich – Rosja by skisła.

Zdaję sobie sprawę z uproszczenia – raz otwarty kanał migracyjny żyje swoim życiem i niebawem także Rosji wymknie się spod kontroli. Ludzie przybywają z różnymi zasobami, a część – z nierealnym obrazem Europy, której nie ma.

Chodzi mi jednak o istotę rzeczy: narzędziem w tej hybrydowej wojnie nie są migranci. Jest nim strach.

Odpowiedzią na ten atak nie powinien być zatem mur – on sprawia póki co, że boimy się bardziej. Trzeba sprawić, że ludzie będą się migrantów bać mniej. Nie dlatego, że ich nie będzie. Dlatego, że to ludzie. I da się sprawić, że będziemy bez większych napięć żyć wspólnie.

Nikt nie wie, ile ludzi przeszło przez pogranicze białoruskie w ubiegłym roku. Część była odsyłana do Białorusi (niektórzy wielokrotnie), część przez Polskę dotarła do Niemiec, niektórzy żyją tutaj, pracują, uczą się, żyją. Straż Graniczna podając dane mówi o liczbie „zdarzeń” podając liczby kilkunastu tysięcy rocznie. Wiemy jednak od samych migrantów, że przekraczają granicę kilkukrotnie. Osoby liczone są wiele razy. Przez te trzy lata polskie państwo nie zadbało o to, aby wiedzieć, ile tych osób faktycznie jest.

Co ciekawe, w tym samym czasie polska populacja zmniejszyła się o około 100 tysięcy osób (dane GUS) i nadal się zmniejsza.

W migracyjnym dyskursie te fakty się nie łączą. Polki i Polacy słabo przyjmują do wiadomości, że świat się zmienia i Polska już jest innym krajem, niż dekadę temu – i zmiany będą zachodzić nadal! Gdy rząd walczy z migrantami na polsko-białoruskim pograniczu polscy biznesmeni jeżdżą za granicę szukać pracowników do pracy. Potrzebujemy ludzi.

To nie tylko polska specyfika. Niemcy podpisały w styczniu tego roku umowę z Wietnamem na przyjazd około 400 tysięcy pracowników. Chorwacja sprowadziła około 200 tysięcy ludzi.  Cała Europa ma problem ten sam – jednocześnie zachodzą niespotykające się na poziomie narracji, ani na poziomie podejmowania decyzji na wysokich szczeblach, trudne procesy o odwrotnych wektorach. Z jednej strony niechęć do migrantów rośnie i jest podsycana przez polityków. Z drugiej strony – ludzie są potrzebni na rynku pracy, rządy i firmy kontraktują ich przyjazdy. Atmosfera się więc zagęszcza – i Polska i Europa jest zróżnicowana coraz bardziej, ale rządzący nie uczą nas żyć w takim świecie. Zmiany zachodzą i nabierają tempa, rządy same je generują. Jednocześnie podsycają lęki i wygrywają na nich wybory. Zwykłym ludziom to nie służy.

Wiecie w ogóle, ile to jest miliard?

Ile to 10 miliardów, które Premier obiecał przeznaczyć na ochronę granicy? Miliard to tysiąc milionów. Miliard to tyle: 1000 000 000. Dziesięć miliardów to tyle: 10 000 000 000. Złotych polskich. Gdyby te pieniądze zainwestować w ludzi, cuda by były możliwe.

Jak wspomniałam, póki co nikt nie policzył, ile osób starało się dotrzeć do Polski z Białorusi. Wiemy za to, że około 15-20 tysięcy rocznie dociera przez Polskę do Niemiec.

Licząc „z górką”, przez trzy lata przejechało przez Polskę do Niemiec 60 tysięcy ludzi – nadal mniej, niż ubyło Polaków w ostatnim tylko roku.

Gdyby 10 miliardów złotych zainwestować w tych ludzi – na głowę wyszłoby ponad 166 650 zł. Kurs języka polskiego do poziomu B2, który umożliwia już swobodną rozmowę, to hojnie licząc 6 tysięcy złotych. Dołóżmy 10 tys. na szkolenie zawodowe – kurs prawa jazdy, czy jakikolwiek inny pozwalający samodzielnie zarobkować. Zostaje jeszcze  150 tysięcy na osobę – które możnaby zainwestować w człowieka, i zyskać komunikującego się po polsku, pracującego i płacącego podatki sąsiada czy sąsiadkę. Inwestycja w ludzi ma tę zaletę, że nie rdzewieją. Przyjęci do społeczności pracują, uczestniczą w życiu, robią zakupy, zasilają gospodarkę. Zupełnie odwrotnie niż mur – ten wymaga ciągłych dodatkowych nakładów.

Rząd upiera się, że utworzenie zamkniętej strefy na pograniczu poprawi nasze bezpieczeństwo. Jak poprawi? Co takiego skutecznego chce robić rząd w zamkniętej strefie, czego mamy nie widzieć?

Władze argumentują, że strefa pomoże walczyć z przemytem ludzi. Nie mam pewności. Tworząc zamkniętą strefę rząd rozszerza obszar, na którym polskie prawo nie działa. Zamknięta strefa staje się przedłużeniem polskiego terytorium wyjętego spod prawa – jak pas polskiej ziemi po drugiej stronie muru, wschodniej stronie.

Każdej władzy bardzo dobrze robi, gdy ktoś jej patrzy na ręce. Władza się wtedy pilnuje, bardziej się stara, taka ludzka natura. W zamkniętej strefie  służby  funkcjonują w poczuciu bezkarności, to nie sprzyja standardom – przynajmniej ostatnio tak było, takie jest nasze doświadczenie. Zabiegając o jakość pracy, zgodność z prawem, przestrzeganie zasad rządzący powinni sami zabiegać o zewnętrzne, niezależne działania monitoringowe. Powinny współpracować z mediami – bo w ten sposób wiedzą, co się w ich formacjach dzieje. Powinny wreszcie zapewnić dostęp do strefy osobom i organizacjom niosącym pomoc humanitarną.

Bez tej pomocy w lesie będą bowiem ginąć ludzie.

A im więcej śmierci, tym większa przepaść między nami a nimi – w ramach naszego kraju. Rosną przepaści między Polakami a Polakami. Rosną razem z granicznym murem. To dynamika typowa dla murów – nie tylko oddzielają nas od innych. Oddzielają nas od samych siebie.

Śledź mój blog

Loading

2 komentarze

  1. Przeczytałem wpis do bloga. Bardzo ciekawy. Na jego podstawie lepiej rozumiem dlaczego strefa i fortyfikowanie granicy jest zdaniem autorki złe. Niemniej nie bardzo rozumiem, co może być lepszą alternatywą dla takiej polityki.
    Jeśli dobrze zrozumiałem:
    1) gdyby wykorzystać fundusze wydane na zabezpieczenie granicy na samych uchodźców to byłoby to bardziej właściwe
    2) pushbacki sa nielegalne i szkodliwe
    3) dlatego (upraszczając) powinniśmy przyjmować wszystkich, którzy przekroczyli granicę. Gdybyśmy przyjmowali i godnie traktowali wszystkich którzy przybywaja do Polski i dali im szansę integracji i rozwoju – Rosja by skisła – jeśli dobrze zrozumiałem oznacza to, ze zaprzestałaby takich praktyk jak organizowanie i wsparcie tego procesu.
    Z tym sie nie zgadzam

    Co do czego się zgadzam:
    1) Zgadzam się, że trzeba pomagać migrantom.
    2) Zgadzam się, że potrzeba wielu migrantów obecnego i przyszłego rozwoju Polski i ich przyjęcie to moralny obowiązek solidarności i pragmatyczny wybór
    3) Właściwe wydaje mi się stworzenie mechanizmu wsparcia dla legalnej migracji i pozbawienia szans na pobyt w Polsce tych, którzy korzystają z systemu przekraczania granicy stworzonego przez służby specjalne Białorusi i Rosji

    • Dziękuję za Twój głos, Staszku. Uważam, że odsyłanie ludzi na Białoruś bez weryfikacji sprawia, że nie wiemy, co na pograniczu się rzeczywiście dzieje – ile tam jest osób, kim są, jaka część z nich ma prawo do ochrony międzynarodowej.
      Uważam, że należy wpuszczać wszystkich – a następnie weryfikować, kim są i podejmować adekwatne decyzje.
      Nie postuluję na serio podzielenia tuskowych miliardów na przybyszów – chodzi mi raczej o pokazanie innego sposobu myślenia o tej sytuacji i wykorzystanie różnych sposobów na to, aby obecnych już tutaj ludzi włączyć w nasze społeczności.
      Nie kwestionuję na przykład konceptu deportacji (wiem, że część organizacji tak). Uważam, że jako państwo mamy prawo deportować do krajów pochodzenia ludzi, którzy nie mają powodu szukać ochrony międzynarodowej. Zdaję sobie sprawę, że to nie zawsze jest możliwe i zawsze niełatwe. Niemniej – dzieje się. Jednocześnie wiem, że znakomita większosć migracji na świecie ma charakter uregulowany – i opcja legalnych, zaplanowanych możliwości wyjazdu jest najbardziej skutecznym sposobem ograniczania migracji nieuregulowanych (dziś na konferencji w Warszawie mówiła o tym przedstawicielka Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji).
      W rozmowie z redaktorem Pawłem Sulikiem w TOK FM rozmawialiśmy też przed chwilą o tym, że ochronie granicy powinny towarzyszyć spójne działania państwa w wielu innych obszarach – co się obecnie nie dzieje. Będziemy skuteczni w obronie tej granicy, jeśli jako państwo zaczniemy myśleć wielowątkowo. Mur nie załatwi sprawy. Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *