27 państw w tej rodzinie. Mniejsze, większe, mniej i bardziej zamożne, każde z problemami, w każdym coś ciekawego. Każde kryje jakiś skarb i jakiś ból. Myśląc o Polsce i Ukrainie od miesięcy jest przy mnie porównanie państwa do smoka – każde ma przednie i tylne łapy, nie do końca skoordynowane ze sobą, miły brzuszek albo gładki grzbiet, ale też kły i pazury albo upaprane w błocie łapy. Każde gdzieś ma niezabliźnione rany. Każde w ostatnich dziesięcioleciach przepoczwarza się, zmienia – tak samo, jak zmienia się Polska. 27 smoków, w stanie przepoczwarzania. Taki apetyczny obrazek dziś świętuję.
Moja rodzina europejska:
Belgia – rzecz jasna, czekolada i małże w winie – z przewagą małży. Choć ostatnio zdumiało mnie usłyszeć od młodych Belgów, że w szkołach nie uczy się o kolonizacji. To znaczy oczywiście uczy się, że miała miejsce – ale nie o tym, jak brutalne i krwawe były rządy Belgów, jaki wpływ kolonizacja belgijska miała na kolonie, a także, jaki ma to związek z obecną geopolityką, włącznie z migracjami. Zgłębiam jeszcze ten temat – ale z wielu rozmów z osobami z wielu państw kolonialnych wynika, że edukacja historyczna i edukacja o migracjach toczą się w nich, o dziwo, zupełnie osobno.
Bułgaria – moje stare wspomnienie to krach finansowy i protesty społeczne na początku XXI wieku (wtedy mówiło się „rewolucja porów”, ale nazwa się nie przyjęła), kultura przetworów na zimę, która pozwoliła Bułgarom przeżyć głód i inflacja tak duża, że nie miała sensu wymiana waluty na więcej niż najbliższy posiłek. Nowe wspomnienie to fenomenalne zabytki w Warnie. Niezwykłe było dla mnie odkrycie, jak DUŻO bliżej była Bułgaria kolebki europejskiej kultury i na przykład posiada ruiny rzymskich amfiteatrów. Przykład tego, jak wielką rolę w rozwoju cywilizacji odgrywają góry. Bezpośrednia granica z Turcją sprawia, że to ważny kraj dla osób uciekających do Europy z Bliskiego Wschodu. Też – kraj trudnych doświadczeń.
Czechy – skalne miasta i zielone szkło – za każdym razem mam przyjemność z kielichów przywiezionych z Czech, wzorowanych na historycznych wzorach, z rodzinnej huty gdzieś na polsko-niemiecko-czeskim pograniczu. Czechy to rzecz jasna Most Karola i Hradczany, Wojak Szwejk i Nieznośna Lekkość Bytu Milana Kundery. I Hair Milosa Formana – żadnego filmu w życiu nie obejrzałam więcej razy. Ale też mury oddzielające czeskie i romskie osiedla. Ciekawe, że Czechy stały się krajem daleko bardziej atrakcyjnym niż Polska dla społeczności wietnamskiej. Niedawno dowiedziałam się, że w społeczności wietnamskiej zdolne dzieci wysyła się z Polski na uczelnie na Zachód. Na dalsze życie szukają sobie miejsca gdzieś indziej. Mam poczucie straty.
Dania – wspominam cypel Grenen, za Skagen, na północnym krańcu kraju – nie myślałam wcześniej o Danii jako kraju militarnie strategicznym, a tak silnie ufortyfikowanych plaż nie widziałam nigdzie indziej, oprócz Albanii. Betonowe bunkry to paskudny widok, za to cudownie łączą się tu wody Morza Północnego i cieśnin wiodących do Bałtyku. Jeszcze dekadę temu Duńczycy byli przykładem integracji w edukacji – dziś rząd skręcił mocno na prawo i zrobił się migracji niechętny. Zabiega o odsyłanie osób wnioskujących o status uchodźcy do Rwandy – podobnie jak nieunijna już Wielka Brytania.
Niemcy – tym krajem polska prawica straszy dziś dzieci. Pamiętam arterię Unter der Linden z 20 lat temu jako koszmarną wersję warszawskiego MDM – monumentalna post-radziecka zabudowa, która przytłacza. Pamiętam rzecz jasna upadek muru i gruz sprzedawany jeszcze za marki. Potem lata ciągłej przebudowy Berlina, które dziś jest miastem, do którego wracam chętnie. Schwarzwald – Czarny Las – trudno go nazwać bardziej trafnie. Akademicki Heidelberg – odkrycie ostatnich lat. Pociągi strasznie się popsuły, to fakt, za to regularnie mam do czynienia z badaczami i działaczami z Niemiec, którzy mają bardzo zróżnicowane korzenie i żyją z tym pięknie. Ich zdolność do budowania poczucia przynależności w Niemczech, a jednocześnie zrozumienia i empatii dla innych części świata mnie inspiruje. Ale Niemcy to duży smok, ma dużo łap. Jedna do drugiej niepodobna.
Estonia – dawno temu odwiedziłam Tallin. Zachwycające miasto z ogromną starówką i białymi nocami pokazało mi, jaką siłą była Hanza. Imponująca wieża, która w swoim czasie była najwyższym budynkiem Europy. Do tej pory mi żal, że nie kupiłam w Tallinie filcowej wariackiej czapki.
Irlandia – sama nie wiem, jak to się stało, ale nie znamy się z Irlandią. Jest w planie, a najbardziej – Grobla Olbrzyma! Nie sposób nie wspomnieć o sąsiedniej wyspie… gdy wchodziliśmy do Unii Wielka Brytania jeszcze była jej częścią.
Grecja – moja późna miłość. Jest dla mnie o tym, że zdobycze cywilizacyjne można stracić – jak pismo linearne A na Krecie, które zanikło i do dziś pozostaje nie do odczytania. Fascynuje mnie to – ludzie nauczyli się pisać, a potem przestali umieć. Grecja to też Eleni i inni uchodźcy z Grecji w Polsce, no i obłędne jedzenie.
Nie do zapomnienia jest dla mnie doświadczenie mieszkańców wysp Samos czy Lesbos – życie na wyspach, na które dzień w dzień docierały łodzie ludzi w desperackiej pogoni za życiem, za ocaleniem. Odwracanie wzroku od ciał, które morze wyrzuca na brzeg. Mijanie tych ciał, tych plaż w drodze do pracy i z powrotem. Z dziećmi na tylnym siedzeniu.
Hiszpania – Alhambra, Malaga, Madryt, Barcelona czy Oviedo, pyszne rezydencje i pałace, pyszne katedry – wszystko zbudowane wielkim kosztem innych ludzi, dziś hiszpańskojęzycznych. Jednocześnie – ludzka życzliwość i otwartość na innych, biesiadowanie. Jednocześnie – nieobecność rozmowy o reżimie Franco. Niedawna historia nakryta grubym suknem (wojna domowa w Hiszpanii zakończyła się wiosną 39 roku, Franco zmarł w 1975). Morze cierpienia, niesprawiedliwości i krwi oddzielone (bardzo skutecznie, dla przyjezdnych) od nadmorskich promenad, cudownych widoków, palm i owoców morza. Za każdym razem, gdy jestem w Hiszpanii, myślę, że pogoda faktycznie pomaga ludziom żyć. Jakie pyszne potrafi być tanie wino.
Francja – kolejny kraj do straszenia multi-kulti mnie interesuje ze względów klimatycznych. Niedawno odwiedziłam francuski interior. W środku lata krowom dowozi się trawę na pole – bo jest wypalone na wiór, a po strumieniach pozostają suche koryta. Kamienne malownicze domki używane powszechnie jako dacze – prowincja pustoszeje. Zmienia się w wakacyjny skansen. Cudowny, klimatyczny – ale to przestrzeń do życia dla pasjonatów. Z Paryża wspominam impresjonistów, ale nie zakochałam się szczególnie. Piękne wspomnienie to ogromna wydma Pyla, niedaleko Bordeaux. Ocean z jednej, zielone morze lasu z drugiej. Zamki nad Loarą jakoś czekają ciągle na swoją kolej. Nie spuszczam za to oka z Francji jako największego w Europie handlarza bronią.
Chorwacja – wyspy całe w lawendzie i Plitvickie Jeziora. Wyspa Vis i moje pierwsze nurki. Lubię Split i pałac Dioklecjana przebudowany na stare miasto. Mamy z Chorwacją wspólne doświadczenie push-backów – i całego antypushbackowego ruchu. Odsyłanie ludzi szukających życia w Europie za druty dzieli różne społeczeństwa. Jeszcze niedawno jadąc przez chorwacki interior mijało się domy ciągle ze śladami wojny – ostrzelane albo spalone, opuszczone wioski. Niepokoją mnie obecne niepokoje na Bałkanach, w sąsiedniej Bośni. Dużo świeżych ran, ludzie mają krótki lont. Jak już się zacznie siać nienawiść, trudno skończyć.
Włochy – niedawno odwiedziłam znów Pompeje. Powtarzalność ludzkich losów, emocji, namiętności na przestrzeni stuleci ciągle mnie zadziwia. I nigdy nie wiadomo, czy wygra pragmatyzm czy emocje. W Bolonii bezdomnym (też Polakom) oferują urzędowy adres meldunkowy, wspólny dla wszystkich bezdomnych, żeby mogli korzystać z pomocy medycznej przysługującej mieszkańcom. Są mieszkania odpoczynkowe dla bezdomnych, żeby mogli trochę odsapnąć od bezdomności, także z psem. Z drugiej strony ciągle mi żal burmistrza Domenico Lucano, który stracił stanowisko, a nawet prawo wstępu do swojego miasta, bo prowadził politykę integracji migrantów. Oskarżono go, że robił to trochę za bardzo kreatywnie. Stawia się zarzuty kapitanom statków ratujących życie migrantów na morzu. Płaci się Libii za powstrzymywanie migracji do Włoch, nawet gdy Libia stosuje tortury. W jednym kraju: domy za jedno euro wyprzedawane na cały świat i brak gotowości przyjęcia przybyszów (zresztą podobnie w Grecji) do wyludniających się miast i wsi. A przy tym – Włochy serio można zapisywać na receptę.
Cypr – tutaj odwiedziłam szkołę w Nikozji, w której ponad 90 procent uczniów stanowią dzieci z doświadczeniem migracji. Wielki, międzykuturowy tygiel, skrzyżowanie wielu dróg. Nie wiem, jak jest teraz, ale już z dekadę temu powszechnym językiem komunikacji był rosyjski. Po rosyjsku była prasa i menu. Na ciągle podzielonej wyspie mało w zęby nie dostałam za nieopatrzne zamówienie kawy po turecku.
Łotwa – piękna Ryga dobra na weekend to jedno wspomnienie. Obecna rzeczywistość – to wspólnota doświadczeń pushbackowych. Mniejszość rosyjska. Niełatwe doświadczenie bycia małym smokiem blisko ogromnego smoka, który chętnie cię chapnie na przystawkę.
Litwa – chciałabym, żeby poprawiły się polsko-litewskie relacje wokół mniejszości, języka polskiego, języka litewskiego. Żeby zdjąć trochę napięcia, nie wiem, czego do tego potrzeba. Cudowna jest Pałąga z drewnianymi willami, i Troki i Wilno i Niemen. Mierzeja Kurylska przywitała nas kiedyś plagą komarów, jak z filmu science-fiction. Nie dało się oddychać. Gdy na polsko-białoruskim pograniczu dwa lata temu ludzkie życie ratowali aktywiści i mieszkańcy, na Litwie angażował się w pomoc Litewski Czerwony Krzyż.
Luksemburg – w planie!
Węgry – termy w hotelu Gellerta to dawne wspomnienie, jak z innej epoki. I pierwsze zagraniczne wczasy nad Balatonem tak płytkim od południowej strony, że można dojść do połowy jeziora w wodzie po kolana. Z nudów nauczyłam się pływać. Altana w winogronach do śniadania, aleje platanów. Ostatnie czasy to rzecz jasna obcy mi ideowo prezydent manipulator. I podobnie jak ja myślący aktywiści, którzy pod jego rządami musieli i muszą żyć. Niemożność płacenia kartą w wiejskich sklepach – tylko gotówka. Trudno być niewielkim krajem, jak się wcześniej było wielką potęgą. Pewnie na Węgrów wpływa geografia – zielona dolina z okiem Balatonu, otoczona górami. Może i można uwierzyć, że da się być odosobnioną oazą. Zupełnie serio, przeszkodą w integracji migrantów w tym kraju jest trudny język!
Malta – otoczone murami drogi, po których jeżdżenie jest wyczynem, wyspa Gozo, morze przecudowne i błękitna grota. Ale trochę ciasno, dużo hoteli. I jak to możliwe, żeby na środku morza jedzenie było takie… brytyjskie?
Holandia – o tej porze roku Keukenhof – wielki ogród tulipanowy – to świetny wybór, a jeszcze lepszy – autentyczne tulipanowe pola wokół. Dziewczyna z Perłą, śledź w bułce, Amsterdam z kanałami. Sos z orzeszków ziemnych zaczerpnięty z Indonezji, Latający Holender – przyjaciel z dzieciństwa. Podoba mi się, że w muzeum Mauritshus jest mowa o złożonym dziedzictwie: właściciel budynku był nie tylko kolekcjonerem sztuki, ale też handlarzem niewolników. Nieustannie odwadniany kraj nie bez kozery martwi się o zmiany klimatu i rozumiem zaangażowanie Holendrów w ten temat.
Austria – ciągle jestem pod wrażeniem ekspozycji muzealnej w Wiedniu – interaktywnej wystawy zapraszającej do rozmowy o tym, co zrobić z dziedzictwem po Hitlerze: zniszczyć? używać? schować w muzeum? Każdy, z kim o tym rozmawiam, mówi, że ta rozmowa toczy się za późno, za płytko, a wielki procent Austriaków nadal nie widzi w epoce Hitlera nic, co by było nie tak. I tak podziwiam wiedeński pomnik upamiętniający Żydów – który mówi o obojętności większej części austriackiego społeczeństwa w czasie wojny. Może to jest mało i późno. Ale nie mamy w Polsce takiego pomnika.
Portugalia – Pomnik Odkrywców i babeczki w Belem, Lizbona z windami ulicznymi i tramwajami jak kolejki górskie. Madera, która zapiera dech i Azory, na które dopiero się wybieram. Kraj, w którym problemem jest samotność starych ludzi, pozostawionych przez młodych, którzy emigrowali za chlebem do innych krajów Europy. Nazare z falami dla surferów, Porto, które mnie nie przekonało i dęby korkowe na południu kraju. Suszone dorsze, narodowe danie, Portugalia teraz importuje, bo przełowione są jej własne łowiska.
Rumunia – dopiero na serio się za nią zabiorę. Mam w planie deltę Dunaju i Siedmiogród. Póki co zachwycił mnie Jasz, pod granicą z Mołdawią. Kilka lat temu porównywaliśmy doświadczenie Rumunii i Polski w kontekście potrzeb dzieci, pozostawianych w domu przez emigrujących rodziców. Podobieństwo było dla nas w Polsce szokujące.
Słowenia – Jaskinie, wapienne skały porośnięte lasami, pełne wykrotów i zapadlisk, dzikich kwiatów i rwących strumieni. Cudownie zielona na wiosnę. Ostatnio dotknięta wielką powodzią – na pierwszy rzut oka oaza spokoju. Nie wiem jeszcze, jakie mroczne tajemnice kryje.
Słowacja – bryndzowe haluszki i góry. Słoweński Raj z drabinami, klamrami i łańcuchami, długie szlaki po południowej stronie Tatr, Styrbskie Pleso i senne miasteczka, które tak jak czeskie kojarzą mi się z Rumcajsem. Lubię wszystkie te śliczne rynki ze ślicznymi kamieniczkami. A jednak giną tu tragicznie dziennikarze prowadzący śledztwa dziennikarskie o korupcji. Romowie na Słowacji też nie mają lekkiego życia.
Finlandia – pozostawiła we mnie wrażenie kraju, który jest pragmatyczny, problemy bierze na klatę, żeby je rozwiązywać. Późno (nie w szkole!) dowiedziałam się o tym, że podczas ostatniej wojny światowej Finlandia straciła wielki kawał terytorium na rzecz Rosji i że prowadziła wojnę na nartach. Legendarne są fińska małomówność i sauny. Ciągle nie odwiedziłam Domu Muminków!
Szwecja – ataki nacjonalistów na migrantów to pierwsze skojarzenie, niestety. Ale mam też inne – piękny, wyspiarski Sztokholm, wietrzna wyspa Olandia i nieprzebrana mnogość jezior. Niespodziewana gościnność (obcy ludzie na kempingu udostępnili mi wyjeżdżając swój kamper) i wiele osób, które wspierają integrację migrantów. Spotkałam tu ludzi z poczuciem humoru, bezpretensjonalnych i życzliwych. W sprawie Muminków – dopiero w Szwecji okazało się, jak realistyczne są w tej sadze ilustracje!
I wreszcie – od dwudziestu lat, w zjednoczonej Europie jesteśmy my. Z Zakopanem i Jedwabnem, ze świeżo uznanym za język regionalny śląskim, z Tatarami i Łemkami i Podlasiem i Śląskiem i rywalizacją krakowsko-warszawską. Z polonezami i wierzbami, z po-galicyjskim Przemyślem i z Gdańskim. Z podziałami i konfliktami.
Niezła rodzina. W sumie zachwycająca. Milion powodów, żeby się przy stole pokłócić. Ale też fajnie by było móc na siebie liczyć. Smoki się mogą w gromadzie szarpać. Znajdą się i powody i okazje, zawsze. Tylko po co?